Zwycięskie prace konkursowe

[pisownia oryginalna]


I miejsce

"KARA"

K.P.


Nazywam się Laura. Mam już - albo według niektórych dopiero - 28 lat. Moje życie zawsze wydawało mi się niemal idealne. Największym zmartwieniem jakie mogło mnie spotkać to brak w sklepie butów w odcieniu jaki sobie wymyśliłam. Nigdy nie brakowało mi niczego. Moja pracowitość, przedsiębiorczość, upór w dążeniu do celu oraz konsekwencja uczyniły mnie osobą, która przestała się liczyć z ludźmi. Byli oni często tylko przeszkodą na mojej drodze. Przez to w swojej firmie bez skrupułów i z uśmiechem na ustach zwalniałam ludzi za najmniejsze przewinienia. Uważałam, że mylą sie osoby niegodne na współpracę ze mną.

            Światło odbijające się od śniegu ze zdwojoną siłą wpada do mojego gabinetu. Nie zasłaniam rolet, lubię jak zimowe promienie słońca otulaja mnie całą. To mnie uspokaja. Za 10 minut w moim gabinecie pojawi się Robert. Pracuje u mnie 4 lata. To wyjatkowo spokojny, rosły mężczyzna w wieku mojego ojca. Musze go zwolnić. Spóźnił się z wysłaniem dokumentów klientowi a ja błędów nie wybaczam. Tym bardziej takich, które mogłyby zaszkodzić renomie mojej firmy. Nie czuję zdenerwowania. Baa... Czuję nawet lekkie podekscytowanie. To ja decyduję o tym, że ktoś będzie bez pracy, że jego świat chociaż na chwilę się zawali. Odczuwam wyższość nad osobami wokół.

- W końcu się pan pojawił - powiedziałam z niekrytą irytacją w głosie.

- Przepraszam... zawoziłem dzieci do szkoły, żona sie rozchorowała więc ten obowiązek spadł na mnie. Zostanę pół godziny dłużej żeby odrobić moje spóźnienie - tłumaczył pracownik, któremu krople potu spływały po twarzy a głos lekko drżał z powodu przyspieszonego oddechu. Wiedział, że to nie będzie miła i przyjemna pogawędka.

- Ależ to nie będzie konieczne. Jutro bez pośpiechu będziesz mógł zawieść dzieci do szkoły i jeśli będzie taka potrzeba zajmiesz się również chorą żoną - starałam się panować nad sobą i ukrywać to co mam do przekazania jak najdłużej.

- Nie rozumiem - wyjąkał Robert. Nie wiedział czego się spodziewać. Próbował cokolwiek wyczytac z mojego wyrazu twarzy, niestety patrzyłam na niego w taki sposób, że było to niemożliwe.

- Jesteś zwolniony, zabierz swoje rzeczy - przy tych słowach już nie kryłam wyższosci i choć to dla innych irracjonalne, usmiechnęłam się promiennie. Gdyby ktoś z boku na mnie popatrzył pomyślałby pewnie, że dostałam świetną wiadomość bo tak właśnie wyglądałam

- Jak to? Za co? Spóźniłem się pierwszy raz od kiedy tu pracuje! Proszę o wyrozumiałość, to się więcej nie powtórzy. Przysięgam!! - jego głos się załamywał a twarz wyraźnie pobladła.

- Tak?? Pierwszy raz? A dokumenty, które nie zostały wysłane na czas do klienta?? - w tym momencie patrzyłam na niego jak łowca, który poluje na zwierzynę.

- Wiem, ale tłumaczyłem pani, że to nie moja wina. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby naprawić tę pomyłkę. Nie ja byłem odpowiedzialny za to co się stało. Pomimo to wszystko wytłumaczyłem klientowi. Zrozumiał i nie wpłynęło to w żaden sposób na ocenę firmy. Myślałem, że ta sprawa to przeszłość - choć jego tłumaczenia miały sens wydawałam się ich nie rozumieć. Skoro postanowiłam, że go zwolnie to nic nie było w stanie mnie od tego odwieźć.

- Masz świadomość, że mnie to nie obchodzi? Zwalniam cię bo nie mogę sobie ani tym bardziej innym pozwolić na błędy - skierowałam spojrzenie w stronę okna po czym kontynuowałam dalej - nie interesują mnie twoje racje. Nie interesuje mnie co z tym zrobisz. Nie pracujesz od dziś w mojej firmie. Od jutra na twoje miejsce będę szukać nowej osoby. Nikt nie jest niezastąpiony. Spokojnie. Pamiętaj, że praca tu to przywilej i tylko nielicznym się to udaje - wypowiadając te słowa odwróciłam się w stronę mojego już byłego pracownika i poczułam ucisk w gardle. Nie patrzył na mnie tak jak wcześniej. Coć sie zmieniło. Siedział w tej samej nieruchomej pozycji, jego oczy dalej były skierowane na mnie ale coś sie zmieniło. Spojrzenie Roberta zmieniło sie w mroczne, oczy jakby poszarzały a twarz była napięta w grymasie. Wygładał jak upiorna figura wosokowa. Zdawał się nawet nie mrugać.  Nie widziałam jego rąk bo zza biurka nie mogłam ich dostrzec ale mogę przysiąc, że dłonie były zaciśnięte. Nie dawałam po sobie poznac, że będąc z nim w jednym pomieszczeniu czuję strach i niepokój więc starałam się lekceważącym tonem powiedzieć - To już wszystko. Możesz iść. - wyszło lepiej niż myślałam bo głos nie zadrżał mi nawet na chwilę.

- Oczywiście, odejdę. - powiedział, po czym powoli odsunął krzesło, na którym siedział i odwrócił się w stronę drzwi. Położył rękę na klamce ale zamiast ja nacisnąć odwrócił się w moją stronę. W jego oczach coś błysnęło. Coś złowrogiego, coś z czym nigdy nie miałam do czynienia. Jestem pewna, że chciał jeszcze coś powiedzieć ale wyszedł z mojego biura bezszelestnie. Patrzyłam na jego sylwetke znikającą za szklanymi drzwiami. Usiadłam bo ucisk w gardle nie odpuszczał. Nikt nigdy tak na mnie nie patrzył - z mieszanką nienawiści, złości i rządzy zemsty. Starałam się zwalczyć uczucie strachu, które towarzyszyło mi przez jakiś czas. Wiedziałam, że zatracenie się w pracy pomoże. Ludzie mówili o mnie różne rzeczy ale każdy wiedział jak bardzo pracowita jestem. To ja wychodziłam zwykle ostatnia z firmy i piersza się w niej pojawiałam. Kilka razy zdarzyło mi sie w niej nocowac stąd narodził się pomysł na umeblowanie małego pomieszczenia, do ktorego prowadziły jedne z drzwi biura. Wstawiłam tam wygodne łóżko z satynową pościelą, komode z kosmetykami i szafę z ubraniami na zmianę gdyby moje nocowanie tu miało miejsce.

                Nie zauważyłam kiedy na zewnątrz zrobiło sie ciemno. Już nie promienie słońca a nieśmiały blask księżyca wpadały do biura. Podniosłam wzrok znad dokumentów i zobaczyłam, że wiekszość pracowników poszła już do domu. Została tylko sekretarka i młody stażysta, ale i oni ogarniali swoje miejsca pracy i zbierali się do domu. Przeciągnęłam się i stanęłam przy oknie. Miałam z niego widok na całą okolicę. Na ulicy nie było widać żywego ducha. Nie dziwiło mnie to bo miasto zimą o tej porze jakby zamierało. Przeciągnęłam się, obeszłam powoli gabinet 3 razy żeby rozchodzić zmęczone siedzeniem mięśnie. Uznałam, że nie warto się już wybierać do domu bo sama droga do do niego  zajęłaby mi ponad godzinę więc poszłam do swojego pokoju w firmie. Znalazłam moją ulubioną bawełnianą piżamę. Zanim się wykąpałam upewniłam się, że wszyscy pracownicy poszli do domu. Zamknęłam drzwi ale nie włączyłam alarmu, żeby przez przypadek nie uruchomić go chodząc po firmie. Uznałam, że solidne zamki w drzwiach wystarczą. Poza tym nigdy nie mieliśmy żadnej próby włamania więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej. Gdybym teraz wiedziała co stanie się przez moją lekkomyślność właczyłabym wszystkie alarmy, postawiłabym firmę ochroniarską na nogi a przede wszytskim nie zostałabym tu nawet na minutę.

              Położyłam się - To był owocny dzień - wyszeptałam. Rozejrzałam się po pokoju, wydawało mi się, że krzesło stało w innym miejscu niż je zostawiłam ostatnio. Odepchnęłam od siebie szybko te myśli. Widocznie zmęczenie płatało mi figle. Tak wtedy myślałam. Wzięłam tabletkę nasenną, wyjęłam słuchawki z szuflady - rozbrzmiała w nich sokojna melodia, nałożyłam opaskę na oczy by nic mnie nie rozpraszało i czekałam aż nadejdzie wypoczynek. Wtulona w poduszkę powoli zaczęłam zapadać w głęboki sen.

              Poczułam chłód. Więc automatycznie po omacku zaczęłam szukać kołdry aby się nią przykryć. Przez tabletki nasenne byłam jeszcze lekko otumaniona ale powoli zaczynały docierać do mnie różne bodźce. Zdjęłąm z oczu opaskę. Niewiele to jednak zmieniło, ponieważ wokół panował nieprzenikniony mrok. Zdziwiło mnie to, gdyż zwykle do środka wpadał chociaż blask latarni. Po omacku szukałam telefonu. Zawsze leżał pod poduszką. Tym razem nie mogłam go znaleźć. Usłyszałam szelest. Bardzo cichy, niemal niesłyszalny. Zamarłam. Znacie to uczucie gdy dosłownie czujecie, że ktoś na was patrzy? Nie umiem tego wytłumaczyć, ale czułam, że nie jestem sama w pokoju.

- Jest tu ktoś? - wyszeptałam ale nikt mi ne odpowiedział. Uznałam, że niepotzrebnie panikuje. Wzięłam głęboki oddech i poczułam zapach, nie powinnam go tu  czuć - zapach męskich perfum. Poczułam znajomy ucisk w gardle. Strach dał o sobie znać ze zdwojoną siłą.

- Boisz się? - Usłyszałam męski głos. Bardzo dobrze go znałam.

- Co ty tu do cholery robisz? Czego chcesz!? - nie chciałam dac po sobie poznać, że cała ta sytuacja mnie przeraża. Udawałam pewną siebie i spokojną ale średnio mi to wyszło bo dało sie usłyszeć nutkę strachu i niepewności w moim głosie.

- Przyszedłem cię odwiedzić. Zobaczyć jak się boisz. Pokazać, że twoje wybory mają swoje konsekwencje. Zwolniłas mnie po 4 latach pracy dla ciebie. I wydawało się, że cię to bawi. Zobaczysz jak ja się umiem bawić, ciekawe czy ci się spodoba -grzmiał męski głos

- Mowiłam ci że... - chciałam coś powiedzieć ale zostałam uciszona.

 - Zamknij się!! Teraz ja mówię i radzę ci nie przerywać. Chyba, że nie zależy ci żeby zobaczyć jeszcze słońce albo po prostu doczekać jutra. Tyrałem w tej firmie jak niewolnik. Chciałaś nadgodzin - nigdy nie odmówiłem. Przychodziłem w weekedy jeśli była taka potrzeba a ty mnie wyrzuciłaś jak psa pokazując swoją wyższość i nawet nie próbowałaś ukryć swojego zadowolenia. I jak się teraz czujesz? Jesteś bezbronna. Tym razem to ja będę decydował o tobie. Fajne uczucie? - głos Roberta stawał się coraz bardziej mroczny i gniewny a ja komletnie nie wiedziałam co mam zrobić.

- Przepraszam, masz rację. Nie powinnam cię zwalniać. Jeśli chcesz możemy o tym jeszcze porozmawiać. Przyjmę cię na nowo do pracy. Tylko się uspokój. Zapal światło i rozejdźmy sie zanim coś się stanie. Jeśli wpadnie tu ochrona to nie skończy się dobrze dla ciebie a wiem, że byś tego nie chciał - probowałam ostudzić emocje.

- Masz mnie za głupca? Alarm jest wyłączony. Mozesz krzyczeć, uciekać a i tak się tu nikt nie zjawi. - chcociaż nie widziałam jego wyrazu twarzy, domyślałam się ze pojawił się na niej szyderczy uśmiech. Nie wiedziałam co robić. Nie wiedziałam jakie plany ma Robert. Serce waliło mi jak oszalałe. W tym mroku i ciszy zdawało sie słyszeć przyspieszone krążenie krwi w żyłach. Mężczyzna kontynuował - Twoje zapewnienia ze mnie przyjmiesz na nowo nic dla mnie nie znaczą. Nie przyszedlem tu po to. - w tym momencie rozbłysło światło. Najpierw nic nie widziłam bo blask mnie oślepił a oczy zaczęły łzawić. Po krotkiej chwili, próbowałam je otworzyć i mrugając bardzo szybko i osłaniająć nieco wzrok dłonią chiałam dostrzec gdzie jest Robert. Pokój był zamknięty a po byłym pracowniku nie było nawet śladu.Zerwałam się na równe nogi. Złapałam za klamkę w nadziei, że szybko się stąd wydostanę. Drzwi były zamknięte na klucz. Panikowałam. Obchodziłam pomieszczenie dookoła i snułam w głowie plan ucieczki. Zaczęłam krzyczeć. Dźwięk mojego głosu wypełniał cały pokój. Heroicznie wzywałam pomocy. Niestety bezskutecznie. Budynek był pusty więc nikt nie mógł mnie usłyszeć. Przypomniałam sobie o telefonie. Skoro paliło się światło uznałam, że łatwiej będzie mi go znaleźć. Przecież musiał tu gdzieś być. Zrzuciłam pościel z łóżka, sprawdziłam dokładnie pod nim. Przeliczyłam się. Po komórce nie było nawet śladu. Oblał mnie zimny pot. Robert zabrał mi go gdy spałam. W mojej wyobraźni pojawił się obraz mężczyzny, który stoi nade mną - zupełnie bezbronną i nieświadomą jego obecności. Mógł zrobić ze mną wszystko. W ciągu sukundy mógł pozbawić mnie życia a ja odeszłabym z tego świata w nieświadomości. Odgoniłam od siebie te myśli. Przecież tak to wszystko nie może się skończyć. Robert jest zdenerwowany ale przecież nie jest potworem, a przynajmniej mam taką nadzieje...

                Drzwi otworzyły się. Pojawiła się w nich znajoma postać rosłego mężczyzny. Nic nie powiedział ale jego spojrzenie mówiło wszystko. Jednym susem doskoczył do mnie. Uderzył mnie w twarz tak mocno, że straciłam równowagę i upadłam a w ustach poczułam metaliczny smak krwi. Na chwilę mnie zamroczyło. Chciałam coś powiedzieć, krzyknąć ale nie zdążyłam bo w tym momencie Robert wywlókł mnie z pokoju za włosy. Bezcelowo machałam nogami. Wbijałam dłonie w podłoge ale bezskutecznie. Byłam jak szmaciana lalka w jego rękach. Nic nie mogłam zrobić. Całe moje dotychczasowe życie przeleciało mi przed oczami. Wszystkie niezrealizowane plany, marzenia na które nie miałam czasu raniły moje serce jak noże. Pomyślałam wtedy, że przez ten mój pośpieszny tryb życia nie miałam czasu dla naprawdę bliskich mi osób, a było ich w naprawdę niewiele. Uświadomiłam sobie, że nawet nie dane mi było się z nimi pożegnać, przytulić ten ostatni raz. Być może odejdę właśnie za chwilę na zawsze. Nie tak chciałam umrzeć. Nie w tak młodym wieku, nie z rąk człowieka, który dla mnie pracował. Być może nie potraktowałam go tak jak powinnam ale na taką karę napewno nie zasłużyłam. Teraz mogę gdybać co by było gdybym nie była taką suką, gdybym machnęła ręką na spóźnienie, gdybym traktowała ludzi z należytym szacunkiem. Zaczęłam płakać. Nie wiem kiedy znaleźliśmy się na tyłach budynku. Musiałam na krótką chwilę stracić przytomność. Puścił moje włosy i upadłam na śnieg. Nagie stopy i dłonie zapadły się w białym puchu.  Byłam w takim szoku, że na początku nawet nie poczułam chłodu. Podniosłam się i z trudem wyprostowałam. Stał naprzeciwko mnie. Przyglądał się. Poczułam się jak małe bezbronne dziecko.

           - Co chcesz ze mną zrobić? - wyjąkałam przecierając równocześnie wargi pokryte mieszaniną krwi i łez.

            - Stój tu! I nie próbuj ruszyć się choćby na centymetr - powiedział to i odszedł. a ja stałam wpatrzona w miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu stał.

             Zimno... Tak bardzo mi zimno. Każdy oddech, choć niezbędny do życia, sprawia mi ból. Rozglądam się dyskretnie wokół ale strach nie pozwala na ruszenie się z miejsca. Nogi wydają się być nie moje. Powinnam biec jak najszybciej, szukać pomocy a jednak stoje w napięciu oczekując najgorszego. Nie wiem ile czasu upłynęło od momentu kiedy zostałam tu sama. Kwadrans? Godzina? A może zaledwie kilka sekund? Nie wiem. Dla mnie czas zatrzymał się w miejscu. Łzy zalewają mi oczy. Przez to niewiele widzę. Całe moje ciało drży z przerażenia i zimna. Co dalej? Myśli kłębią się głowie. Przyglądam się kłebom pary wydobywającej się z moich ust. Jest naprawdę spory mróz i coraz bardziej to odczuwam. Klęknęlam bo już nie miałam siły stać. Czułam ból w każdej częsci ciała. Objęłam ramionami kolana i tak siedziałam przez dłuższą chwilę. Przynajmniej dla mnie trwało to wieczność.

            Zasnęłam, z może znowu straciłam przytomność. Nie wiem. Nie mam pojęcia jak długo trwał ten stan ale przestałam czuć zimno. Chyba w ogóle przestałam cokolwiek czuć. Zdawałam się tracić wszystkie zmysły. W końcu zaczęly docierać do mnie różne bodźce. Najpierw resztkami sił otworzyłam oczy i zobaczyłam światło. Odzyskując powoli świadomość usłyszałam wycie syren i krzyki. Czy Robert wrócił? Czy ja jeszcze żyję czy może właśnie umieram? Znowu zapadła ciemność. A mi się wydawało że lecę w dół, coraz niżej i nieżej.

            Nie umarłam tego poranka. Może nie dosłownie. Ale jakaś cząstka mnie odeszła na zawsze. Gdy zaczęło świtać na tyłach budynku pojawił się człowiek wyprowadzający psa i zobaczył mnie nieprzytomną w śniegu ubraną tylko w piżamie. Myśłał, że nie żyje ale i tak wezwał pomoc. Karetka przyjechała w ciągu 5 minut. Zebrał się tłum gapiów. Nie wiem czy Robert był wśród nich, nie wiem czy widział całą sytuacje czy po prostu odszedł. Mam przebłyski tego co wtedy się tam działo. Obudziłam się w szpitalu. Zaczęłam powoli odzyskiwać świadomość. Lekarz powiedział, że jeszcze chwila na mrozie i byłoby po mnie. Oczywiście nikt nie rozumiał jak do tego doszło i co się faktycznie stało więc nie obyło się bez kilku wizyt policji, która próbowała ustalić wszystko co tam się wydarzyło. Jak zaklęta odpowiadałam, że nic nie pamiętam. Kłamałam. Nie wiem czy faktycznie wierzyli w to co im mówię. Wiem, że nie powinnam ale bałam się, że Robert będzie się mścił. I tak żyłam w strachu, że znowu go spotkam. Widziałam go w każdym przechodniu, w każdej osobie, która spotykałam na swojej drodze. Patrzył na mnie z każdej witryny sklepowej i każdego plakatu. Dowiedziałam się od pracowników, że podobno wyjechał z kraju. Jak się okazało poszukiwała go policja z powodu dotkliwego pobicia jakiegoś mężczyzny. Plotki głosiły, że przyłapał żonę na zdradzie i prawie zabił jej kochanka.

            Pomimo tego co mi zrobił w jakimś stopniu mu współczułam. Nikt nie rodzi się potworem. To ludzie wokół sprawili, że stał się tym kim był. Niestety między innymi ja też się do tego przyczyniłam. Konsekwencje tego co mnie spotkało będę odczuwać do końca życia. Lęk, strach, wycofanie. Te uczucia nie prędko mnie opuszczą. Nie wiem czy to kiedykolwiek się stanie.


II miejsce

"ZMIANA"

E. N.


Byłem wściekły. Była wczesna jesień, a mimo to wieczory były chłodne. Nie pamiętam, która to była godzina, wiem natomiast że było już całkowicie ciemno. Szedłem pustą ulicą, nawet nie wiedziałem gdzie. Moi rodzice wtedy przegięli. Byłem typem człowieka, który lubił imprezować z dużą dawką alkoholu i narkotyków. Miałem kilka osób, od których regularnie kupowałem towar za pieniądze z karty kredytowej ojca. A on z niewiadomych przyczyn miał do mnie problem. Przecież można wszystkiego spróbować, prawda? Ale nie, bo ja, 16-letni Dawid Buszczykowski musiałem być idealny i grzeczny. Jeszcze do tego postanowili wysłać mnie do jakiejś wioski w lesie, na dłuższy czas, z dala od moich przyjaciół, których moi rodzice uważali za nieodpowiednie towarzystwo. To nie oni będą decydować, z kim chce się przyjaźnić! Wracając do mojego wyjazdu, który raczej się nie odbędzie, bo nie miałem zamiaru tam jechać. Mama powiedziała mi, że zamieszkam tam u jej ojca, czyli mojego dziadka, który odciął się od społeczeństwa. Jeszcze lepiej. Miałem mieszkać pośrodku lasu, bez pieniędzy, pod jednym dachem z  jakimś ześwirowanym starcem? Wątpię bym na to pozwolił.

      Następnego dnia byłem w samochodzie i jechałem do tego durnego miasteczka. Za oknem była gęsta mgła, co potęgowało mój ponury nastrój. Dowiedziałem się, że w domu, w którym mam spędzić najbliższe tygodnie nie ma zasięgu. Genialnie. Byłem zirytowany i zdenerwowany na cały świat. Nie chciałem tam jechać. Ale oczywiście mój ojciec sobie tak zechciał, więc tak ma być.

      Gdy samochód się zatrzymał, doszło do mnie że jesteśmy na miejscu. Wyszedłem z samochodu, a moim oczom ukazał się jednopiętrowy budynek z brązowymi ścianami, brunatno-czerwonym dachem w którym brakowało kilku dachówek, werandą i całkiem sporym ogrodem. Cała posesja była otoczona płotem, jednak brama wyglądała na taką która od dawna nie była zamykana. Weranda była w tragicznym stanie, tak samo jak schodki do niej prowadzące. Zobaczyłem schodzącego po tych schodkach starszego mężczyznę. Od razu rzuciło mi się w oczy to, że brakowało mu jednej ręki oraz nogi. Poza tym miał krótkie, siwe włosy, dość pokaźne wąsy i ciemnozielone oczy,takie same jak mojej mamy. Spojrzał się na nas, jednak jego spojrzenie było zamyślone. Jakby zastanawiał się na co patrzy. Moja mama od razu podeszła i pomogła mu do nas podejść, a potem się do niego przytuliła, natomiast mój tata zamienił z nim sztywny uścisk dłoni. Gdy przyszła kolej na mnie, zauważyłem, że mimo tego że nie znam tego człowieka, to budzi we mnie szacunek. Przywitał się ze mną, dalej z głową w chmurach, po czym rodzice zajęli go rozmową. Co było w tym mężczyźnie, że byłem przy nim onieśmielony?

 

       Przez pierwsze kilka dni zamykałem się w swoim pokoju, i wychodziłem z niego tylko po jedzenie lub by skorzystać z toalety. Jednak pewnego dnia dziadek poprosił mnie, abym zjadł z nim kolację. Nie byłem zbyt zachwycony, ale zainteresowało mnie dlaczego mamy razem zjeść, więc się zgodziłem. Parę godzin później ,gdy siedzieliśmy razem przy stole, dziadek opowiedział mi historię, w jaki sposób został kaleką.

      Była druga wojna światowa. Codziennie ginęło mnóstwo ludzi. Razem ze swoją żoną chował się w podziemnych tunelach wykopanych przez powstańców. Moja mama miała wtedy rok.  W pewnym momencie rosyjscy żołnierze dostali się do tych tunelów. Każdy zaczął uciekać, jednak moja babcia nie nadążała. W tamtym czasie byłą bardzo chora. Astma zabierała jej wszelkie siły. Dziadek biegł razem z moją mamą w stronę wyjścia, jednak w pewnym momencie zobaczył, jak rosyjskie wojsko złapało moją babcię. Szybko zawrócił, rzucił się na żołnierzy, wcześniej zostawiając moją mamę na ziemi. Dzielnie walczył z Rosjanami, i krzyczał do babci, aby wzięła dziecko i uciekała. Moja babcia się bała, ale koniec końców zrobiła to co kazał. W pewnym momencie Rosjanie obezwładnili dziadka, związali i zaczęli torturować. Wyrywali włosy i paznokcie, powoli odcinali kończyny. Kilkanaście razy strzelili z karabinu w nogę dziadka, a rękę głęboko ponacinali ostrymi jak brzytwa nożami. Gd dziadek tracił kontakt ze światem, zobaczył światło na końcu tunelu. Żołnierze uciekli w popłochu, a potem usłyszał wiele głosów, które przetransportowały go do nieznanego szpitala. Niestety nie dało się wyleczyć nogi i ręki, więc musieli ją amputować. Dziadek mówił, że ciężko mu było się przyzwyczaić do braku dwóch kończyn. Koniec końców po kilku dniach wrócił do domu, jednak z traumami i kalectwem.

     Zatkało mnie. Moje oczy na pewno były nienaturalnie rozszerzone,a usta lekko rozchylone w widocznym niedowierzaniu. Pomyślałem  wtedy, że jakim kurcze cudem, ten człowiek mimo wszystkich tych okropności które go spotkały, dalej patrzył z uwielbieniem na wszystko co go otacza, nie załamało go to do tego stopnia, że nie załatwił  się na śmierć. Ale przecież nie był mną, więc myślenie w ten sposób było bezsensowne i głupie. Odszedłem  od stołu, bez żadnego komentarza tej historii ani podziękowania za posiłek.  Z głową pełną pytań i niedowierzania od razu po wejściu do pokoju, rzuciłem się na łóżko i poszedłem spać.

      Tydzień po wstrząsającej historii mojego dziadka, zostałem zapisy do tutejszej szkoły. Nie miała ona jakiegoś wysokiego poziomu, co było widać na pierwszy rzut oka. W pierwszy dzień miałem możliwość porozmawiania tylko z jedną osobą, Michałem Ruczyńskim. Bez trudu znaleźliśmy wspólny język, jednak sądziłem że nie będzie to dłuższa znajomość. Wracając ze szkoły, zaszedłem do lokalnego sklepu po coś ciepłego do picia. Był zimny, deszczowy jesienny wieczór, który wszędzie rozsiewał ponurą atmosferę. Wokół mnie nie było słychać żadnych odgłosów, oprócz szumu wiatru i szelestu liści na drzewach. Gdy zbliżałem się do sklepu, zacząłem słyszeć jakieś głosy. Okazało się, że były to głosy dwóch mężczyzn w średnim wieku, którzy kopali  i wyzywali przerażająco chudą żebraczkę, która wręcz klęczała przed nimi w brudnych, podartych ciuchach i przetłuszczonych włosach. Mężczyźni zaśmiali się jej prosto w twarz, skopali, zwyzywali i opluli, po czym zabrali karton na którym było jej legowisko i podarli na drobne kawałeczki. Na odchodne wylali na nią napój, który jeden z nich trzymał w dłoni od samego początku, i odeszli, zaśmiewając się pod nosem. Po chwili kobieta położyła się na zimnym bruku i trzęsąc się z z zimna lub emocji, zaczęła głośno szlochać. Nogi przykleiły mi się do ziemi. Nie byłem w stanie się ruszyć. Stałem tam, bez większych emocji i patrzyłem na to wszystko, z pustką w oczach. Koniec końców zrezygnowałem z gorącego napoju i ruszyłem do domu, cały przemarznięty i przemoczony.

 

    Sytuacja z żebraczką dała mi wiele do myślenia Ciekawe ile osób boryka się z takimi problemami na co dzień. Dziwne że nigdy się na tym nie zastanawiałem. Dlaczego ci mężczyźni tak ją potraktowali? Mogli po prostu od niej odejść lub odmówić. Jezu, co ja gadam. Gdybym ja był z moimi kolegami z mojego miasta. Pewnie tak samo bym ją potraktował. Nie nadaje się do oceniania ludzi, a co dopiero do mówienia im jak mogli postąpić. W każdym razie, okazało się że Michał stał się moim najbliższym kolegą, a był kompletnie inny niż moi poprzedni kumple: gardził używkami, był elokwentny i uprzejmy do każdego, i nie tolerował ani nie używał przemocy fizycznej. Podczas gdy ja byłem jego kompletnym przeciwieństwem, ale on nie musiał o tym wiedzieć. W szkole dostałem telefon ze szpitala. Dziadek zasłabł na spacerze, i został przewieziony do szpitala. Zmroziło mnie.  Od razu spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem biegiem ze szkoły, mimo nawoływań nauczycielki, że nie mam prawa tak sobie wybiegać i mam natychmiast wracać. Gdy nareszcie dobiegłem do szpitala i złapałem doktora zajmującego się moim dziadkiem, powiedział że jego pacjent jest w szoku i nie można na razie do niego wchodzić. Zdenerwowałem się i powiedziałem doktorowi, że w przeciągu godziny mają mnie do niego wpuścić, inaczej sam wejdę. Lekarz westchnął i pokiwał głową. 

       Podczas czekania na zgodę lekarza spacerowałem po szpitalnych korytarzach. Wiele drzwi było otwartych, przez co widziałem wiele szpitalnych sal. Jednak to nie one przykuły moją uwagę, tylko ludzie znajdujący się w środku. Na zewnątrz było już ciemno, a w szpitalu było słabe oświetlenie, przez co korytarze i sale szpitalne wyglądały jak z horroru. Podczas swojego spacerku zauważyłem dużo sal, w których było widać a to ludzi płaczących nad swoimi bliskimi, a to staruszki modlące się drżącymi rękoma o przeżycie choć dnia dłużej, ale najbardziej wstrząsnęły mną puste sale, w których na łóżkach znajdowały się ciała całe przykryte biała narzutą...

     Powróciłem przed salę dziadka i myślałem. Wstrząsnęło mną. Widok tych wszystkich ludzi walczących o życie swoje lub swoich bliskich, albo ci, co to życie już stracili... To okrutne. Gdy czyta się o czymś takim w sieci, nie wydaje się to tak drastyczne, jak jest naprawdę. Nie znałem historii tych ludzi, więc nie mogłem oceniać. Jednak co muszą czuć bliscy tych osób. Co muszą czuć lekarze, gdy muszą oznajmić rodzinie pacjenta, że ten za jakiś czas będzie martwy. Co czują pielęgniarki, które odkrywają, że serce pacjenta przestało bić, i muszą je okryć białą narzutą. I co czują same osoby, które wiedzą, że mają marne szanse na przeżycie i muszą patrzeć na płacz swoich Biskich przez to. A co jeżeli niedługo ja stanę się jedną z tych osób, które płaczą nad swoim bliskim? Co jeżeli dziadkowi stało się coś poważniejszego? Co jeżeli za kilkanaście lat, moi rodzice będą płakać nad moim łóżkiem?

 

      Moje rozmyślania przerwał doktor, oznajmiając, że pacjent ma się dobrze, jednak przez najbliższe kilka dni musi pozostać w szpitalu, aby mogli wykonać mu pozostałe badania. Odetchnąłem z ulgą, i po zapytaniu się lekarza o pytania typu :kiedy są godziny odwiedzin, ruszyłem w drogę powrotną do domu. Szedłem w całkowitych ciemnościach. Towarzyszył mi tylko szum wiatru,i dźwięk moich kroków na opadniętych, lecz mokrych i zabłoconych liściach. Wtedy zacząłem się zastanawiać. Dlaczego gdy usłyszałem, że dziadek jest w szpitalu, zmroziło mnie do tego stopnia, że prawie zemdlałem?

 

     Codziennie odwiedzałem dziadka, przynosiłem mu różne krzyżówki i sudoku, mimo tego że o to nie prosił. Kolejna rzecz która dziwiła mnie w sobie, ale nie miałem czasu na rozmyślania. Pewnego razu jak wracałem z codziennej wizyty u dziadka, zobaczyłem przy drzwiach wejściowych szpitala sylwetkę bardzo podobną do sylwetki Michała, a naprzeciwko niego około czterdziestoletni, wysoki i szeroki w barkach mężczyzna. Usłyszałem skrawek rozmowy, z którego można wywnioskować, że mężczyzna mówił do chłopaka, że jeżeli znowu przyniesie dwóje ze sprawdzianu do domu, skończy gorzej niż ostatnio. Chłopak pokiwał głową, przez co kaptur na jego głowie lekko się zsunął, i wtedy zobaczyłem kawałek dużego siniaka na jego szyi. Przez kilka sekund patrzyłem się w to miejsce, a gdy w końcu podniosłem wzrok, napotkałem spojrzenie prawdopodobnie taty Michała, który próbował zamordować mnie wzrokiem. Zacząłem iść do tyłu, a w końcu i wróciłem się i powoli  zmierzałem  do wyjścia z budynku. Czy to naprawdę był Michał? Jeśli tak, to dlaczego znalazł się w szpitalu z wielkim siniakiem na szyi i ojcem, który próbował zabić mnie spojrzeniem? Wiedziałem, że nawet gdybym zapytał się Michała, dlaczego był w szpitalu, kim był ten mężczyzna i skąd wziął się ta fioletowa wielka plama na jego szyi, i tak by mi nie odpowiedział. Pozostały mi tylko moje domysły.

 

       Michała przez długi czas nie było w szkole. Miałem podstawy uważać że jego ojciec miał z tym coś wspólnego. Dziadek wrócił już ze szpitala. Zauważyłem, że co raz lepiej mi się z nim rozmawiało. Zawsze słuchał co mam do powiedzenia i po tym przedstawiał swój punkt widzenia. Nigdy nie zarzucał mi, że myślę lub zachowuję się niewłaściwie, w przeciwieństwie do mojego ojca, który miał wobec mnie milion oczekiwań, których nie chciałem i nie byłem w stanie spełnić. Dziadek miał zamyślony i nieobecny wyraz twarzy, ale mi to nie przeszkadzało . Zadziwiało mnie to, że nigdy nie wypowiadał się o nikim ani o niczym źle. Ani razu nie słyszałem, aby narzekał na swoje kalectwo, a miał ku temu podstawy. Nie wiem czy miałbym na tyle odwagi, by stwierdzić że go podziwiałem, jednak na pewno darzyłem go ogromnym szacunkiem. Zacząłem inaczej patrzeć na świat. Nie widziałem tylko tych złych rzeczy, ale powoli zacząłem zauważać też te dobre. Dziwiłem sam siebie gdy przyłapywałem się na rozmyślaniu, że to miasteczko wcale nie jest takie złe. Dopuszczałem też więcej ludzi do siebie, więc zauważyłem wiele osób w moim wieku które muszą sami pracować na utrzymanie swojej rodziny. W tej szkole nie było osób, które wydawały pieniądze na błahostki, a tym bardziej na używki. Tymczasem dla mnie problemem nie było wydać dużą ilość pieniędzy na ćpanie i upijanie się do nieprzytomności.  Wokół mnie zaczęło być więcej osób odpowiedzialnych i empatycznych, a ja sam powoli zaczynałem się do  nich upodabniać. Przerażało mnie to. Tak jak wcześniej zlewałem wszystko i wszystkich wokół mnie, tak teraz sam od czasu do czasu kogoś zagadywałem, nawet o rzeczy typu pożyczenie długopisu, lub zrobienia razem projektu. Chyba naprawdę się zmieniałem.

       Przez następne dni nic się nie wydarzyło. Dalej chodziłem do szkoły, poprawiłem stopnie, spędzałem czas z dziadkiem i od czasu do czasu wychodziłem z nowo poznanymi kolegami ze szkoły. Nawet nie zauważyłem kiedy przestałem zauważać brak alkoholu,nocnych imprez i narkotyków. Pomogłem dziadkowi wyremontować werandę, dzięki czemu łatwiej mu się wchodziło i schodziło ze schodów. Naprawiłem również stolik, posprzątałem piwnicę i uprzątnąłem ogród z chwastów. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę że mieszkałem w tym miasteczku już dobre 4 miesiące i nie zatęskniłem za domem ani razu. Z mało optymistycznych rzeczy było to, że Michała dalej nie ma w szkole, co mnie co raz bardziej martwiło. Nie mogłem się do niego dodzwonić,  nie reagował na moje esemesy. W końcu postanowiłem, że jeżeli w ciągu najbliższych 2 dni nie odezwie się do mnie, pójdę do jego domu go odwiedzić. Niestety, nie musiałem tego robić.

      Siedziałem z dziadkiem w salonie. Zbliżał się już późny wieczór, mróz za oknem powodował bardzo spokojny, lecz lekko mroczny nastrój. Dziadek czytał gazetę, ale w pewnym sensie podał mi ją, nic nie mówiąc. Zdziwiony wziąłem ją od  niego i zacząłem czytać. Gdy doszedłem do końca artykułu o idealnym przepisie na sałakę, zobaczyłem nagłówek, który kompletnie mnie załamał:

 

             Michał Ruczyński nie żyje. Czy to przez jego ojca???

 

Zastygłem bez ruchu. Nie czułem nic, oprócz niedowierzania, rozpaczy i wściekłości. A więc to dlatego Michał mi nie odpisywał. Bo jego tatulek go ostatecznie wykończył.

Schowałem  twarz  w dłoniach. Chciało mi się krzyczeć z bezsilności. Wstałem i zacząłem rzucać o podłogę wszystkim co było pod ręką. Kilka razy krzyknąłem. Nie mogłem nic na to poradzić. Spojrzałem na dziadka. Patrzył się na mnie ze smutkiem. Nie myślałem racjonalnie. Musiałem wyjść i wyrzucić tą wściekłość z siebie. Wybiegłem z domu w ciemność  i chłód, i biegłem przed siebie. Po kilku minutach zdałem sobie sprawę że jestem w parku, który był oddalony 2 kilometry od mojego domu. Usiadłem na ławce, i nie wytrzymując już tego wszystkiego zacząłem płakać. Siedziałem bez ruchu na zimnej ławce  i czekałem, aż się uspokoję. Nie pamiętam kiedy ostatnio płakałem. Z reguły byłem nieczuły na krzywdę ludzi, nawet moich bliskich. Uważałem że to niesprawiedliwe. Jest tyle innych ludzi, a akurat on …? Nie pamiętam ile przesiedziałem w tym nieszczęsnym parku. Nic mnie już nie obchodziło.

 

      Powiedziałem rodzicom o tej sytuacji. Byli zszokowani, nie wiedziałem czemu. Najdziwniejsze jest to, że pod koniec rozmowy stwierdzili, że jeśli chcę, mogę się powoli pakować z powrotem do domu w moim rodzinnym mieście. Byłem w lekkim szoku, dlaczego tak  nagle zmienili nastawienie, ale było mi to na rękę. Przynajmniej to chciałem sobie wmawiać. Bo mimo wszystko przywiązałem się do nowo poznanych kolegów, do dziadka, i ogólnie do całego miasteczka. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mi powiedział,, że będę się zastanawiał czy nie zostać w tym miasteczku, wyśmiałbym go.

        Spędzałem ostatni wieczór przed wyjazdem grając z dziadkiem w różne planszówki. Była bardzo luźna i przyjemna atmosfera, więc czerpałem z niego tyle, ile mogłem, aby zapamiętać go na długo. W pewnym momencie z dziadkiem zaczęło się coś dziać. Wyglądał , jakby miał zaraz zwymiotować. Do tego zaczął dyszeć, a jego źrenice znacznie się powiększyły. Zaniepokojony pytałem co się dzieje, a gdy dziadek osunął się na podłogę,  wpadłem w panikę. Zerwałem się z krzesła jak oparzony i pobiegłem do dziadka. Poczułem że nie oddycha, więc przerażony zacząłem szukać telefonu by zadzwonić po pogotowie. Gdy w końcu znalazłem komórkę, obraz rozmazywał mi się przed oczami. Drżącymi rękami wybrałem numer 112 i zacząłem chaotycznie mówić co się stało. Pamiętam z tej rozmowy tyle, że pani z którą rozmawiałem zaczęła mnie uspokajać swoim kojącym głosem. Powiedziała żebym ustawił dziadka w pozycji bocznej bezpiecznej. Zrobiłem to, według instrukcji podawanej mi przez telefon, bo sam nie pamiętałem jak to zrobić. Po kilku minutach karetka podjechała pod dom. Nie wiedziałem co się dzieje. Byłem świadomy tylko jednego : działo się coś złego, niedobrego i nie mogę zostawić dziadka. Pamiętam przebłyski, jak lekarze wynosili dziadka na noszach. Do mnie podeszło dwóch, i zaczeli mnie uspokajać i mówić bym usiadł, ale ja się nie słuchałem i biegłem do karetki w której mieli zamiar przetransportować dziadka do szpitala. Lekarze nie pozwolili mi jechać tym samym samochodem. Przez całą drogę lekarze uspokajali mnie i próbowali dodawać otuchy, co im nie wychodziło. Gdy dojechaliśmy do szpitala, wyskoczyłem z samochodu zanim się zatrzymał, i pobiegłem w strone wejścia do szpitala. W biegu wypytałem gdzie jest dziadek, a po otrzymaniu odpowiedzi natychmiast pobiegłem szukać jego sali. Gdy ją znalazłem, i już chciałem do niej wbiec, aby zobaczyć co z dziadkiem, nie wiadomo dlaczego powstrzymało mnie spojrzenie doktora, który pół sekundy temu z tej sali wyszedł. Jego spojrzenie było ponure i smutne, a gdy spojrzałem na niego nie wiedząc o co mu chodzi, pokiwał głową i otworzył drzwi od sali. Mój mózg powoli brał pod uwagę najgorsze, jednak nie dopuszczałem tej myśli do siebie i wierzyłem że wszystko będzie dobrze. Powolnym krokiem wszedłem do sali i się rozejrzałem. Sala była pusta, poza jednym pacjentem. Tą osobą był mój dziadek. Mój dziadek, który samą swoją obecnością potrafił wzbudzić we mnie szacunek i podziw. Mój dziadek, który nigdy mnie nie oceniał. Mój dziadek, który nie miał mi za złe i nie wypominał mi przeszłości. Mój dziadek, jedna z najbliższych dla mnie osób, właśnie w tamtym momencie był przykrywany białą narzutą przez pielęgniarki. Osunąłem się na kolana. Nie, nie, nie! To nie mogła być prawda. To niemożliwe. Chciałem podbiec do łóżka dziadka, ale nie byłem w stanie wstać. Gdy szok minął, z mojego gardła wydostał się wrzask. Nie był to krzyk ze wściekłości ani niesprawiedliwości. Był to krzycz z rozpaczy i bólu. Odczuwałem za dużo naraz. Złapałem się za klatkę piersiową, i krzyczałem z żalu i beznadziejności. Po kilkunastu wrzaskach zacząłem głęboko szlochać. W jednym momencie odechciało mi się oddychać, funkcjonować, żyć. W mojej głowie była tylko jedna informacja : Dziadek nie żyje. Byłem zdruzgotany. Nie wiem ile czasu przesiedziałem na tej podłodze. Wiem, że po długim czasie usłyszałem fragmenty rozmowy doktora z moimi rodzicami. Nie zrozumiałem z tego praktycznie nic. W którymś momencie straciłem przytomność.

 

     Obudziłem się na szpitalnym łóżku w małej, jednoosobowej sali. Obraz przed moimi oczami był zamazany, i potrzebowałem kilku sekund by zacząć kontaktować. Naprzeciwko mnie było lustro. Zobaczyłem chłopaka, z przydługimi ciemnymi włosami, przekrwionymi oczami pod którymi znajdowały się cienie i zmęczonym, zaspanym spojrzeniem. Sala miała białe ściany i kafelkową podłogę. Za oknem było widać ciemną, zachmurzoną noc. Słychać było również dźwięki deszczu uderzającego o parapet. Leżałem i wsłuchiwałem się w ten dźwięk. Kilka minut później drzwi od mojego pokoju się otworzyły i zobaczyłem moich rodziców. Mama od razu podeszła do mojego łóżka. Miała zmartwione spojrzenie, a troska wręcz biła z jej ciemnozielonych oczu. Nic nie mówiła, zaczęła po prostu wygładzać mi kołdrę i upewniać się, że jestem szczelnie przykryty. Po chwili spojrzała na mnie ze łzami w oczach, i przytuliła się do mnie. Oboje tego potrzebowaliśmy. Gdy mama wreszcie mnie puściła, zobaczyłem, że ojciec również do mnie podszedł. Nie oczekiwałem czułego przywitania, bo byłem przyzwyczajony że w naszej relacji nie było czułych gestów i tym podobne. Tata złapał mnie za ramię, spojrzał w oczy, i poklepał po ramieniu. Przekazał mi informacje, że nikt by nie podejrzewał że tak to się skończy, i że organizm został zaatakowany niespodziewanie. Z moich oczy wyleciało kilka łez, bo nie hamowałem ich. Chciałem pokazać, że będę za nim tęsknił.

 

    Wróciłem do domu. Rodzice zapisali mnie na terapię do jednego z najlepszych psychologów w mieście. Chodziłem do niego dwa razy w tygodniu. Nie próbowałem unikać tych spotkań, wręcz chciałem na nie chodzić.  Miałem nadzieję, że pomogą mi poukładać myśli. Ciężko mi było rozmawiać o tej sytuacji, ale mimo wszystko po każdej wizycie u psychologa czułem się trochę lżejszy. Miałem nadzieję, ze kiedyś przestanę odczuwać tak ogromny i pochłaniający ból gdy pomyślę o dziadku.

 

   Minęło już kilka miesięcy od śmierci Stanisława Buszczykowskiego, czyli mojego dziadka. Pozbierałem się. Oczywiście dalej chwilami potwornie tęsknie za dziadkiem, jednak wolę przypominać sobie dobre chwile z nim zamiast się zadręczać. To była rada mojej pani psycholog, u której miałem dług wdzięczności za pozbieranie mnie do kupy. Pewnego dnia odważyłem się pojechać do miasteczka, które tak bardzo odmieniło mnie na lepsze. Chciałem odwiedzić grób dziadka i Michała, o którym dalej pamiętam. Bałem się, ale wiedziałem, że to to nie dawało mi spokoju przez poprzednie kilkanaście tygodni.

    Dojechałem już do miasta, lecz postanowiłem zajść po coś ciepłego do jedzenia i picia, bo był już środek zimy, a dłonie przymarzały mi nawet w rękawiczkach. Szedłem do tego samego sklepu, do którego zawsze chodziłem po zakupy dla dziadka. W pewnym momencie zauważyłem wychudzoną kobietę, która trzęsła się pod cienkim, dziurawym płaszczem. Jej twarz była mi skądś znana. Wszedłem do sklepu, a wyszedłem z niego z dwoma ciepłymi herbatami, i całą siatką jedzenia. Podszedłem do kobiety, i wręczając jej torbę  z żywnością i jedną z ciepłych herbat, zdjąłem bluzę którą miałem pod płaszczem i podałem jej ją. Na początku nie wiedziała o co mi chodzi, jednak po kilku sekundach przyjęła ją ode mnie z łzami wdzięczności w oczach, i zaczęła mi dziękować. I wtedy sobie przypomniałem : to była ta sama kobieta, którą widziałem kilka miesięcy temu, w sytuacji gdy jacyś mężczyźni się nad nią znęcali. Kto by pomyślał, że najpierw tą kobietę zignorowałem, a po kilkunastu tygodniach wręczyłem tej samej żebraczce mnóstwo jedzenia i własną bluzę.

   Gdy w końcu znalazłem się naprzeciwko grobu mojego dziadka, odczuwałem spokój. Przepracowałem wszystkie moje uczucia co do tego człowieka, dzięki czemu teraz mogę spokojnie podziękować mu, za to, że przyjął mnie do siebie. Bo to mnie odmieniło. Z rozpieszczonego, rozwydrzonego dzieciaka, stałem się spokojny i uprzejmy. Kilka miesięcy temu nie doceniałem tego co mam, i gardziłem każdym, kto nie miał pieniędzy, rodziny, domu. A teraz szanuję każdy grosz, przedmiot, osobę, chwilę.  Widok żebraczki pokazał mi, jak dręczone lub ubogie osoby cierpią. Sytuacja rodzinna Michała pokazała mi że mam szczęście, że moi rodzice mnie kochają. Przeszłość dziadka pokazała mi, że mimo wszystkich krzywd da się myśleć pozytywnie i nie odrzucać wszystkiego i wszystkich od siebie. To całe miasto tak mnie zmieniło, że z perspektywy czasu sam się zadziwiam, jak mogłem być taki, jaki byłem wcześniej. Od powrotu do domu ani razu nie tknąłem narkotyków ani alkoholu, i zerwałem kontakt z moimi starymi znajomymi, którzy byli bandą rozpieszczonych nastolatków, którzy swoje ego mieli wyższe od Mont Everestu. Spędzałem więcej czasu z rodzicami. Stałem się otwarty na nowe znajomości. Nie oceniam ludzi po zawartości ich portfeli lub rodzinie. Podchodzę z szacunkiem  do każdego, i nie używam przemocy fizycznej by się na kimś powyżywać. Zacząłem żyć za pieniądze, które sam zapracuję. Nie boję się ciężkiej pracy. Nie poddaję się na samym początku. Gdy ktoś potrzebuje mojej pomocy, staram się mu ją dać.  A najciekawsze jest to, że moja zmiana jest spowodowana tylko obserwowaniem innych ludzi. Naprawdę się zmieniłem.




III miejsce

"Agnieszka i suknia"

A.G.


Agnieszka to 19-letnia dziewczyna kończąca szkołę średnią. Przechodzi trudny czas ponieważ stoi przed ważnym wyborem jakim jest wybór uczelni wyższej co może być początkiem jej pięknej kariery bądź doprowadzić do porażki na całe życie.  Chodzi poddenerwowana a celem tygodnia jest jeszcze zakup sukni na bal maturalny. Chce wyglądać jak księżniczka bo na balu będzie kolega z klasy Arkadiusz, którego darzy potajemnym uczuciem. Liczy, że zwróci na nią uwagę. Agnieszka ma starszego brata, który studiuje prawo co niezwykle imponuje dziewczynie. Rodzice są dumni z syna i często to podkreślają. Rozważa pójście w jego ślady. Chce żeby rodzice z niej także byli dumni. Niestety jak będzie chciała zadowolić rodzinę to unieszczęśliwi siebie. Nie dla Agnieszki czytanie kodeksów i wyszukiwanie paragrafów. To energiczna dziewczyna o dobrym sercu i dużej empatii. Chciałaby być kiedyś człowiekiem czynu. Kocha życie i chciałaby w przyszłości czerpać satysfakcję z wykonywanego zawodu. Agnieszka chętnie bierze udział w zawodach sportowych ze sporymi sukcesami.

         Nadeszła sobota dzień wolny od pracy i szkoły. Agnieszka z mamą podjęły wyzwanie udając się na zakupy po suknię na bal. Zadanie okazało się trudne i wyczerpujące. Musiały przejść sporą ilość sklepów. Agnieszka przymierzyła 16 sukienek. Były treny, ramiączka, koronkowe rękawki, perełki, dekolt w serce i dekolt w karo, kształt rybki, kształt litery A, haftowane, z cekinami, jedwabne, w kwiaty i jednolite. Nadszedł czas na przymiarkę ogromnej tiulowej sukni. Agnieszka resztkami sił wcisnęła się w okazały strój. Wyglądała bajecznie tak jak sobie umarzyła. Cudowny chabrowy kolor współgrał z jasną karnacją skóry Agnieszki, błękitnymi oczami i blond czupryną. Rozmiar trafiony idealnie jakby suknia była szyta na zamówienie. Problematyczne okazało się poruszanie. Z obciążeniem kilogramami tiulu ciężko było postawić choćby krok w jakimkolwiek kierunku. Agnieszka stała w przymierzalni przed lustrem podziwiając urodę kreacji i zarazem zamartwiając się brakiem możliwości odtańczenia poloneza w związku z ciężarem i rozpiętością odzieży. Podobało jej się to co widzi w lustrze. Podziwiając piękne odbicie usłyszała dobiegający zza kotary przymierzalni dźwięk paniki. Szybsze kroki osób przebywających w sklepie były wyraźnie odczuwalne.  Słyszała poruszenie ludzi odwiedzających sklep jak i personelu. W pomieszczeniu zapanował ogólny niepokój. Była ciekawa co się dzieje, ale nie mogła się poruszać. Stała sztywno z tysiącem myśli co się mogło wydarzyć. Ciekawość wydarzeń spoza przymierzalni była ogromna, ale suknia miała tak dużo warstw materiału, że nie mogła się nawet obrócić stojąc w miejscu. Po chwili poczuła dziwny zapach. To był zapach spalenizny. Do przymierzalni wbiły się kłęby dymu. Agnieszka zrozumiała, że w sklepie wybuchł pożar. Słyszała krzyki ludzi, nawoływanie dzieci przez matki i kierowanie przez personel klientów do wyjścia. Była zaniepokojona. W głowie pojawiały się najczarniejsze scenariusze. Była piękna, ale nie była w stanie uciekać. Wyglądała nieziemsko w swej obszernej, złotej kreacji. Spoglądała w lustro na swoje odbicie ale nie cieszyło jej to piękno. Jeszcze kilka minut wcześniej była urzeczona swoim wyglądem. Myślała cóż po tym, że w tej chwili jest najpiękniej ubraną dziewczyną na świecie jak przyjdzie jej zginąć w płomieniach  przez tą cudowną odzież. Jakaś kobieta krzyczała ratujcie mojego syna inna nawoływała męża. Ktoś resztką sił krzyczał po prostu ratunku.  Krzyki jakie dobiegały z wnętrza sklepu były przerażające. Czuła lęk ludzi i histerię jaka ich ogarnęła . Słyszała bieg tłumu. Czuła swąd i gorąco. Widziała w tym zgiełku swoje odbicie w ogromnym zwierciadle przymierzalni. Widziała to piękno i blask. Widziała i słyszała wszystko nie mogąc się poruszyć. Stała jak bezradny posąg z marmuru. Piękny, zjawiskowy i nieruchomy.  Dlaczego nikt nie zagląda do przymierzalni? Przecież wiedzieli, że tu jest. Urok sukni zaczął Agnieszce ciążyć. Nie chciała być już tej sukni. Marzyła, aby mieć na sobie coś lekkiego i zwiewnego w czym mogłaby się poruszać i uciec przed żywiołem. Po czasie paniki nastała cisza. Głucha cisza. Agnieszka wiedziała, że zakończono ewakuację. A ona? Dlaczego jej matka nie powiedziała, że jest w przymierzalni? Może nie mogła, a może stała się jej krzywda? Co się dzieje? Mamo pomocy!-wołała. Tysiące myśli i …. cisza. Ta przerażająca cisza. Chwila stawała się być wiecznością w tym bezdźwięcznym świecie. To co ujrzała w lustrze sprawiło, że do oczu napłynęły łzy i odeszła wszelka nadzieja. Ogień zajął kotarę przymierzalni, która w mgnieniu oka zamieniła się w pył. Płomienie wspinały się po tiulu sukni. Agnieszka krzyczała, wzywała pomocy. W głowie kakofonia, fizyczna niemoc i strach. Ogromny strach.  Patrzyła w lustro czerwone płomienie wplotły się w złoto sukni. Pomyślała Lancelot ocalił Guinevere przed spłonięciem na stosie w Camelocie. Może ją też ktoś ocali. Stała. Po prostu stała. W głuchej ciszy i czerwieni ognia. Czuła się jak laleczka z pozytywki. Piękna, nieruchoma laleczka, która obraca się w takt melodyjki. Chociaż laleczka była w lepszej sytuacji bo zazwyczaj ma uniesioną nóżkę a Agnieszka miała ciało jak z betonu.  Dziewczyna nigdy w życiu tak się nie bała.

         Agnieszko! Agnieszko! Dziewczyna ocknęła się. To mama szturchała ją w rękę. Agnieszka rozejrzała się po przymierzalni. Kotara cała, suknia cała, poza przymierzalnią radosny gwar i ciekawe rozmowy klientów sklepu, biegające małe dziewczynki udające baletnice. Mężowie z poważnymi, skupionymi minami doradzający żonom. Zwykłe, normalne zachowania osób przebywających w sklepie. Nikt nie płonie, nikt nie krzyczy, nikt nie biega, nie ma paniki, nie ma dymu, nie ma żadnej niepokojącej sytuacji. Zwykły dzień na zwyczajnych zakupach. Mama w świetnej formie trzymająca w ręku parę butów na koturnie i uśmiechnięta sprzedawczyni z pytaniem, którą suknie wybieramy. Sen. To był sen. Zmęczona natłokiem obowiązków, myśleniem o przyszłości, nauką i przymierzaniem kreacji Agnieszka przysnęła się w przymierzalni. Uff. Jest dobrze. Agnieszka pomyślała idę na bal, napiszę maturę i dostanę się na studia. Właśnie studia. Cała sytuacja wyklarowała plany Agnieszki co do przyszłości. Myślała bowiem wcześniej o medycynie bądź pracy w służbach. Tak zostanie strażakiem. Plan na teraz został określony. Zdać dobrze maturę i dostać się do Szkoły Głównej Pożarniczej w Warszawie. Będzie nieść pomoc ludziom i zwierzętom. Nigdy więcej nie stanie przed ścianą ognia jak słup soli. Chcę nauczyć się pokonać żywioł. Jeszcze suknia. Oczywiście, że nie wybrała tej bogatej i ciężkiej. Kupiła skromną sukienkę, która nie waży pół tony i pozwoli na piękne zatańczenie poloneza. A Arek? Jego nawet nie było we śnie. Miał czas przez całe liceum na odkrycie piękna Agnieszki. Jeśli go nie zauważył to jego strata. Agnieszka wysnuła ważne wnioski z tej przygody. Ukryte piękno jest lepsze od jawnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz