Zwycięskie prace konkursowe
[pisownia oryginalna]
I miejsce
"KARA"
K.P.
Nazywam się Laura. Mam już - albo według
niektórych dopiero - 28 lat. Moje życie zawsze wydawało
mi się niemal idealne. Największym zmartwieniem jakie mogło mnie spotkać to
brak w sklepie butów w odcieniu jaki sobie wymyśliłam. Nigdy nie
brakowało mi niczego. Moja pracowitość, przedsiębiorczość, upór w dążeniu
do celu oraz konsekwencja uczyniły mnie osobą, która
przestała się liczyć z ludźmi. Byli oni często tylko przeszkodą na mojej
drodze. Przez to w swojej firmie bez skrupułów i z
uśmiechem na ustach zwalniałam ludzi za najmniejsze przewinienia. Uważałam, że
mylą sie osoby niegodne na współpracę ze mną.
Światło odbijające się od śniegu ze
zdwojoną siłą wpada do mojego gabinetu. Nie zasłaniam rolet, lubię jak zimowe
promienie słońca otulaja mnie całą. To mnie uspokaja. Za 10 minut w moim
gabinecie pojawi się Robert. Pracuje u mnie 4 lata. To wyjatkowo spokojny, rosły
mężczyzna w wieku mojego ojca. Musze go zwolnić. Spóźnił się z
wysłaniem dokumentów klientowi a ja błędów nie
wybaczam. Tym bardziej takich, które mogłyby
zaszkodzić renomie mojej firmy. Nie czuję zdenerwowania. Baa... Czuję nawet
lekkie podekscytowanie. To ja decyduję o tym, że ktoś będzie bez pracy, że jego
świat chociaż na chwilę się zawali. Odczuwam wyższość nad osobami wokół.
- W końcu się pan pojawił - powiedziałam
z niekrytą irytacją w głosie.
- Przepraszam... zawoziłem dzieci do
szkoły, żona sie rozchorowała więc ten obowiązek spadł na mnie. Zostanę pół godziny
dłużej żeby odrobić moje spóźnienie - tłumaczył
pracownik, któremu krople potu spływały po twarzy a głos lekko
drżał z powodu przyspieszonego oddechu. Wiedział, że to nie będzie miła i
przyjemna pogawędka.
- Ależ to nie będzie konieczne. Jutro bez
pośpiechu będziesz mógł zawieść dzieci do szkoły i jeśli będzie taka
potrzeba zajmiesz się również chorą żoną -
starałam się panować nad sobą i ukrywać to co mam do przekazania jak najdłużej.
- Nie rozumiem - wyjąkał Robert. Nie
wiedział czego się spodziewać. Próbował cokolwiek
wyczytac z mojego wyrazu twarzy, niestety patrzyłam na niego w taki sposób, że było
to niemożliwe.
- Jesteś zwolniony, zabierz swoje rzeczy
- przy tych słowach już nie kryłam wyższosci i choć to dla innych irracjonalne,
usmiechnęłam się promiennie. Gdyby ktoś z boku na mnie popatrzył pomyślałby
pewnie, że dostałam świetną wiadomość bo tak właśnie wyglądałam
- Jak to? Za co? Spóźniłem się
pierwszy raz od kiedy tu pracuje! Proszę o wyrozumiałość, to się więcej nie
powtórzy. Przysięgam!! - jego głos się załamywał a
twarz wyraźnie pobladła.
- Tak?? Pierwszy raz? A dokumenty, które nie
zostały wysłane na czas do klienta?? - w tym momencie patrzyłam na niego jak
łowca, który poluje na zwierzynę.
- Wiem, ale tłumaczyłem pani, że to nie
moja wina. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby naprawić tę pomyłkę. Nie ja
byłem odpowiedzialny za to co się stało. Pomimo to wszystko wytłumaczyłem
klientowi. Zrozumiał i nie wpłynęło to w żaden sposób na ocenę
firmy. Myślałem, że ta sprawa to przeszłość - choć jego tłumaczenia miały sens
wydawałam się ich nie rozumieć. Skoro postanowiłam, że go zwolnie to nic nie
było w stanie mnie od tego odwieźć.
- Masz świadomość, że mnie to nie
obchodzi? Zwalniam cię bo nie mogę sobie ani tym bardziej innym pozwolić na
błędy - skierowałam spojrzenie w stronę okna po czym kontynuowałam dalej - nie
interesują mnie twoje racje. Nie interesuje mnie co z tym zrobisz. Nie
pracujesz od dziś w mojej firmie. Od jutra na twoje miejsce będę szukać nowej
osoby. Nikt nie jest niezastąpiony. Spokojnie. Pamiętaj, że praca tu to
przywilej i tylko nielicznym się to udaje - wypowiadając te słowa odwróciłam się w
stronę mojego już byłego pracownika i poczułam ucisk w gardle. Nie patrzył na
mnie tak jak wcześniej. Coć sie zmieniło. Siedział w tej samej nieruchomej
pozycji, jego oczy dalej były skierowane na mnie ale coś sie zmieniło.
Spojrzenie Roberta zmieniło sie w mroczne, oczy jakby poszarzały a twarz była
napięta w grymasie. Wygładał jak upiorna figura wosokowa. Zdawał się nawet nie
mrugać. Nie widziałam jego rąk bo zza
biurka nie mogłam ich dostrzec ale mogę przysiąc, że dłonie były zaciśnięte.
Nie dawałam po sobie poznac, że będąc z nim w jednym pomieszczeniu czuję strach
i niepokój więc starałam się lekceważącym tonem powiedzieć
- To już wszystko. Możesz iść. - wyszło lepiej niż myślałam bo głos nie zadrżał
mi nawet na chwilę.
- Oczywiście, odejdę. - powiedział, po
czym powoli odsunął krzesło, na którym siedział i odwrócił się w
stronę drzwi. Położył rękę na klamce ale zamiast ja nacisnąć odwrócił się w
moją stronę. W jego oczach coś błysnęło. Coś złowrogiego, coś z czym nigdy nie
miałam do czynienia. Jestem pewna, że chciał jeszcze coś powiedzieć ale wyszedł
z mojego biura bezszelestnie. Patrzyłam na jego sylwetke znikającą za szklanymi
drzwiami. Usiadłam bo ucisk w gardle nie odpuszczał. Nikt nigdy tak na mnie nie
patrzył - z mieszanką nienawiści, złości i rządzy zemsty. Starałam się zwalczyć
uczucie strachu, które towarzyszyło mi przez jakiś czas. Wiedziałam,
że zatracenie się w pracy pomoże. Ludzie mówili o mnie
różne rzeczy
ale każdy wiedział jak bardzo pracowita jestem. To ja wychodziłam zwykle
ostatnia z firmy i piersza się w niej pojawiałam. Kilka razy zdarzyło mi sie w
niej nocowac stąd narodził się pomysł na umeblowanie małego pomieszczenia, do
ktorego prowadziły jedne z drzwi biura. Wstawiłam tam wygodne łóżko z
satynową pościelą, komode z kosmetykami i szafę z ubraniami na zmianę gdyby
moje nocowanie tu miało miejsce.
Nie zauważyłam kiedy na zewnątrz
zrobiło sie ciemno. Już nie promienie słońca a nieśmiały blask księżyca wpadały
do biura. Podniosłam wzrok znad dokumentów i
zobaczyłam, że wiekszość pracowników poszła już do
domu. Została tylko sekretarka i młody stażysta, ale i oni ogarniali swoje
miejsca pracy i zbierali się do domu. Przeciągnęłam się i stanęłam przy oknie.
Miałam z niego widok na całą okolicę. Na ulicy nie było widać żywego ducha. Nie
dziwiło mnie to bo miasto zimą o tej porze jakby zamierało. Przeciągnęłam się,
obeszłam powoli gabinet 3 razy żeby rozchodzić zmęczone siedzeniem mięśnie.
Uznałam, że nie warto się już wybierać do domu bo sama droga do do niego zajęłaby mi ponad godzinę więc poszłam do
swojego pokoju w firmie. Znalazłam moją ulubioną bawełnianą piżamę. Zanim się
wykąpałam upewniłam się, że wszyscy pracownicy poszli do domu. Zamknęłam drzwi
ale nie włączyłam alarmu, żeby przez przypadek nie uruchomić go chodząc po
firmie. Uznałam, że solidne zamki w drzwiach wystarczą. Poza tym nigdy nie
mieliśmy żadnej próby włamania więc dlaczego tym razem miałoby być
inaczej. Gdybym teraz wiedziała co stanie się przez moją lekkomyślność
właczyłabym wszystkie alarmy, postawiłabym firmę ochroniarską na nogi a przede
wszytskim nie zostałabym tu nawet na minutę.
Położyłam się - To był owocny
dzień - wyszeptałam. Rozejrzałam się po pokoju, wydawało mi się, że krzesło
stało w innym miejscu niż je zostawiłam ostatnio. Odepchnęłam od siebie szybko
te myśli. Widocznie zmęczenie płatało mi figle. Tak wtedy myślałam. Wzięłam
tabletkę nasenną, wyjęłam słuchawki z szuflady - rozbrzmiała w nich sokojna
melodia, nałożyłam opaskę na oczy by nic mnie nie rozpraszało i czekałam aż
nadejdzie wypoczynek. Wtulona w poduszkę powoli zaczęłam zapadać w głęboki sen.
Poczułam chłód. Więc
automatycznie po omacku zaczęłam szukać kołdry aby się nią przykryć. Przez
tabletki nasenne byłam jeszcze lekko otumaniona ale powoli zaczynały docierać
do mnie różne bodźce. Zdjęłąm z oczu opaskę. Niewiele to
jednak zmieniło, ponieważ wokół panował
nieprzenikniony mrok. Zdziwiło mnie to, gdyż zwykle do środka wpadał chociaż
blask latarni. Po omacku szukałam telefonu. Zawsze leżał pod poduszką. Tym
razem nie mogłam go znaleźć. Usłyszałam szelest. Bardzo cichy, niemal
niesłyszalny. Zamarłam. Znacie to uczucie gdy dosłownie czujecie, że ktoś na
was patrzy? Nie umiem tego wytłumaczyć, ale czułam, że nie jestem sama w
pokoju.
- Jest tu ktoś? - wyszeptałam ale nikt mi
ne odpowiedział. Uznałam, że niepotzrebnie panikuje. Wzięłam głęboki oddech i
poczułam zapach, nie powinnam go tu czuć
- zapach męskich perfum. Poczułam znajomy ucisk w gardle. Strach dał o sobie
znać ze zdwojoną siłą.
- Boisz się? - Usłyszałam męski głos.
Bardzo dobrze go znałam.
- Co ty tu do cholery robisz? Czego
chcesz!? - nie chciałam dac po sobie poznać, że cała ta sytuacja mnie przeraża.
Udawałam pewną siebie i spokojną ale średnio mi to wyszło bo dało sie usłyszeć
nutkę strachu i niepewności w moim głosie.
- Przyszedłem cię odwiedzić. Zobaczyć jak
się boisz. Pokazać, że twoje wybory mają swoje konsekwencje. Zwolniłas mnie po
4 latach pracy dla ciebie. I wydawało się, że cię to bawi. Zobaczysz jak ja się
umiem bawić, ciekawe czy ci się spodoba -grzmiał męski głos
- Mowiłam ci że... - chciałam coś
powiedzieć ale zostałam uciszona.
-
Zamknij się!! Teraz ja mówię i radzę ci nie
przerywać. Chyba, że nie zależy ci żeby zobaczyć jeszcze słońce albo po prostu
doczekać jutra. Tyrałem w tej firmie jak niewolnik. Chciałaś nadgodzin - nigdy
nie odmówiłem. Przychodziłem w weekedy jeśli była taka
potrzeba a ty mnie wyrzuciłaś jak psa pokazując swoją wyższość i nawet nie próbowałaś
ukryć swojego zadowolenia. I jak się teraz czujesz? Jesteś bezbronna. Tym razem
to ja będę decydował o tobie. Fajne uczucie? - głos Roberta stawał się coraz
bardziej mroczny i gniewny a ja komletnie nie wiedziałam co mam zrobić.
- Przepraszam, masz rację. Nie powinnam
cię zwalniać. Jeśli chcesz możemy o tym jeszcze porozmawiać. Przyjmę cię na
nowo do pracy. Tylko się uspokój. Zapal światło i
rozejdźmy sie zanim coś się stanie. Jeśli wpadnie tu ochrona to nie skończy się
dobrze dla ciebie a wiem, że byś tego nie chciał - probowałam ostudzić emocje.
- Masz mnie za głupca? Alarm jest
wyłączony. Mozesz krzyczeć, uciekać a i tak się tu nikt nie zjawi. - chcociaż
nie widziałam jego wyrazu twarzy, domyślałam się ze pojawił się na niej
szyderczy uśmiech. Nie wiedziałam co robić. Nie wiedziałam jakie plany ma
Robert. Serce waliło mi jak oszalałe. W tym mroku i ciszy zdawało sie słyszeć
przyspieszone krążenie krwi w żyłach. Mężczyzna kontynuował - Twoje zapewnienia
ze mnie przyjmiesz na nowo nic dla mnie nie znaczą. Nie przyszedlem tu po to. -
w tym momencie rozbłysło światło. Najpierw nic nie widziłam bo blask mnie oślepił
a oczy zaczęły łzawić. Po krotkiej chwili, próbowałam je
otworzyć i mrugając bardzo szybko i osłaniająć nieco wzrok dłonią chiałam
dostrzec gdzie jest Robert. Pokój był zamknięty a
po byłym pracowniku nie było nawet śladu.Zerwałam się na równe nogi.
Złapałam za klamkę w nadziei, że szybko się stąd wydostanę. Drzwi były
zamknięte na klucz. Panikowałam. Obchodziłam pomieszczenie dookoła i snułam w
głowie plan ucieczki. Zaczęłam krzyczeć. Dźwięk mojego głosu wypełniał cały pokój.
Heroicznie wzywałam pomocy. Niestety bezskutecznie. Budynek był pusty więc nikt
nie mógł mnie usłyszeć. Przypomniałam sobie o
telefonie. Skoro paliło się światło uznałam, że łatwiej będzie mi go znaleźć.
Przecież musiał tu gdzieś być. Zrzuciłam pościel z łóżka,
sprawdziłam dokładnie pod nim. Przeliczyłam się. Po komórce nie
było nawet śladu. Oblał mnie zimny pot. Robert zabrał mi go gdy spałam. W mojej
wyobraźni pojawił się obraz mężczyzny, który stoi
nade mną - zupełnie bezbronną i nieświadomą jego obecności. Mógł zrobić
ze mną wszystko. W ciągu sukundy mógł pozbawić mnie
życia a ja odeszłabym z tego świata w nieświadomości. Odgoniłam od siebie te
myśli. Przecież tak to wszystko nie może się skończyć. Robert jest zdenerwowany
ale przecież nie jest potworem, a przynajmniej mam taką nadzieje...
Drzwi otworzyły się. Pojawiła
się w nich znajoma postać rosłego mężczyzny. Nic nie powiedział ale jego
spojrzenie mówiło wszystko. Jednym susem doskoczył do mnie.
Uderzył mnie w twarz tak mocno, że straciłam równowagę i
upadłam a w ustach poczułam metaliczny smak krwi. Na chwilę mnie zamroczyło.
Chciałam coś powiedzieć, krzyknąć ale nie zdążyłam bo w tym momencie Robert
wywlókł mnie z pokoju za włosy. Bezcelowo machałam
nogami. Wbijałam dłonie w podłoge ale bezskutecznie. Byłam jak szmaciana lalka
w jego rękach. Nic nie mogłam zrobić. Całe moje dotychczasowe życie przeleciało
mi przed oczami. Wszystkie niezrealizowane plany, marzenia na które nie
miałam czasu raniły moje serce jak noże. Pomyślałam wtedy, że przez ten mój pośpieszny
tryb życia nie miałam czasu dla naprawdę bliskich mi osób, a było
ich w naprawdę niewiele. Uświadomiłam sobie, że nawet nie dane mi było się z
nimi pożegnać, przytulić ten ostatni raz. Być może odejdę właśnie za chwilę na
zawsze. Nie tak chciałam umrzeć. Nie w tak młodym wieku, nie z rąk człowieka,
który dla mnie
pracował. Być może nie potraktowałam go tak jak powinnam ale na taką karę
napewno nie zasłużyłam. Teraz mogę gdybać co by było gdybym nie była taką suką,
gdybym machnęła ręką na spóźnienie, gdybym
traktowała ludzi z należytym szacunkiem. Zaczęłam płakać. Nie wiem kiedy
znaleźliśmy się na tyłach budynku. Musiałam na krótką chwilę
stracić przytomność. Puścił moje włosy i upadłam na śnieg. Nagie stopy i dłonie
zapadły się w białym puchu. Byłam w takim
szoku, że na początku nawet nie poczułam chłodu. Podniosłam się i z trudem
wyprostowałam. Stał naprzeciwko mnie. Przyglądał się. Poczułam się jak małe
bezbronne dziecko.
- Co chcesz ze mną zrobić? - wyjąkałam przecierając równocześnie
wargi pokryte mieszaniną krwi i łez.
- Stój tu! I nie
próbuj ruszyć
się choćby na centymetr - powiedział to i odszedł. a ja stałam wpatrzona w
miejsce, w którym jeszcze kilka sekund temu stał.
Zimno... Tak bardzo mi zimno.
Każdy oddech, choć niezbędny do życia, sprawia mi ból.
Rozglądam się dyskretnie wokół ale strach nie
pozwala na ruszenie się z miejsca. Nogi wydają się być nie moje. Powinnam biec
jak najszybciej, szukać pomocy a jednak stoje w napięciu oczekując najgorszego.
Nie wiem ile czasu upłynęło od momentu kiedy zostałam tu sama. Kwadrans?
Godzina? A może zaledwie kilka sekund? Nie wiem. Dla mnie czas zatrzymał się w
miejscu. Łzy zalewają mi oczy. Przez to niewiele widzę. Całe moje ciało drży z
przerażenia i zimna. Co dalej? Myśli kłębią się głowie. Przyglądam się kłebom
pary wydobywającej się z moich ust. Jest naprawdę spory mróz i coraz
bardziej to odczuwam. Klęknęlam bo już nie miałam siły stać. Czułam ból w każdej
częsci ciała. Objęłam ramionami kolana i tak siedziałam przez dłuższą chwilę.
Przynajmniej dla mnie trwało to wieczność.
Zasnęłam, z może znowu straciłam
przytomność. Nie wiem. Nie mam pojęcia jak długo trwał ten stan ale przestałam
czuć zimno. Chyba w ogóle przestałam
cokolwiek czuć. Zdawałam się tracić wszystkie zmysły. W końcu zaczęly docierać
do mnie różne bodźce. Najpierw resztkami sił otworzyłam
oczy i zobaczyłam światło. Odzyskując powoli świadomość usłyszałam wycie syren
i krzyki. Czy Robert wrócił? Czy ja jeszcze
żyję czy może właśnie umieram? Znowu zapadła ciemność. A mi się wydawało że
lecę w dół, coraz niżej i nieżej.
Nie umarłam tego poranka. Może nie
dosłownie. Ale jakaś cząstka mnie odeszła na zawsze. Gdy zaczęło świtać na
tyłach budynku pojawił się człowiek wyprowadzający psa i zobaczył mnie
nieprzytomną w śniegu ubraną tylko w piżamie. Myśłał, że nie żyje ale i tak
wezwał pomoc. Karetka przyjechała w ciągu 5 minut. Zebrał się tłum gapiów. Nie wiem
czy Robert był wśród nich, nie wiem czy widział całą sytuacje czy po
prostu odszedł. Mam przebłyski tego co wtedy się tam działo. Obudziłam się w
szpitalu. Zaczęłam powoli odzyskiwać świadomość. Lekarz powiedział, że jeszcze
chwila na mrozie i byłoby po mnie. Oczywiście nikt nie rozumiał jak do tego
doszło i co się faktycznie stało więc nie obyło się bez kilku wizyt policji, która próbowała
ustalić wszystko co tam się wydarzyło. Jak zaklęta odpowiadałam, że nic nie
pamiętam. Kłamałam. Nie wiem czy faktycznie wierzyli w to co im mówię. Wiem,
że nie powinnam ale bałam się, że Robert będzie się mścił. I tak żyłam w
strachu, że znowu go spotkam. Widziałam go w każdym przechodniu, w każdej
osobie, która spotykałam na swojej drodze. Patrzył na mnie z
każdej witryny sklepowej i każdego plakatu. Dowiedziałam się od pracowników, że
podobno wyjechał z kraju. Jak się okazało poszukiwała go policja z powodu
dotkliwego pobicia jakiegoś mężczyzny. Plotki głosiły, że przyłapał żonę na
zdradzie i prawie zabił jej kochanka.
Pomimo tego co mi zrobił w jakimś
stopniu mu współczułam. Nikt nie rodzi się potworem. To ludzie
wokół sprawili,
że stał się tym kim był. Niestety między innymi ja też się do tego
przyczyniłam. Konsekwencje tego co mnie spotkało będę odczuwać do końca życia.
Lęk, strach, wycofanie. Te uczucia nie prędko mnie opuszczą. Nie wiem czy to
kiedykolwiek się stanie.
II miejsce
"ZMIANA"
E. N.
Byłem wściekły. Była wczesna jesień, a mimo to wieczory były
chłodne. Nie pamiętam, która to była godzina, wiem natomiast że było już
całkowicie ciemno. Szedłem pustą ulicą, nawet nie wiedziałem gdzie. Moi rodzice
wtedy przegięli. Byłem typem człowieka, który lubił imprezować z dużą dawką
alkoholu i narkotyków. Miałem kilka osób, od których regularnie kupowałem towar
za pieniądze z karty kredytowej ojca. A on z niewiadomych przyczyn miał do mnie
problem. Przecież można wszystkiego spróbować, prawda? Ale nie, bo ja, 16-letni
Dawid Buszczykowski musiałem być idealny i grzeczny. Jeszcze do tego
postanowili wysłać mnie do jakiejś wioski w lesie, na dłuższy czas, z dala od
moich przyjaciół, których moi rodzice uważali za nieodpowiednie towarzystwo. To
nie oni będą decydować, z kim chce się przyjaźnić! Wracając do mojego wyjazdu,
który raczej się nie odbędzie, bo nie miałem zamiaru tam jechać. Mama
powiedziała mi, że zamieszkam tam u jej ojca, czyli mojego dziadka, który
odciął się od społeczeństwa. Jeszcze lepiej. Miałem mieszkać pośrodku lasu, bez
pieniędzy, pod jednym dachem z jakimś
ześwirowanym starcem? Wątpię bym na to pozwolił.
Następnego dnia
byłem w samochodzie i jechałem do tego durnego miasteczka. Za oknem była gęsta
mgła, co potęgowało mój ponury nastrój. Dowiedziałem się, że w domu, w którym
mam spędzić najbliższe tygodnie nie ma zasięgu. Genialnie. Byłem zirytowany i
zdenerwowany na cały świat. Nie chciałem tam jechać. Ale oczywiście mój ojciec
sobie tak zechciał, więc tak ma być.
Gdy samochód się
zatrzymał, doszło do mnie że jesteśmy na miejscu. Wyszedłem z samochodu, a moim
oczom ukazał się jednopiętrowy budynek z brązowymi ścianami, brunatno-czerwonym
dachem w którym brakowało kilku dachówek, werandą i całkiem sporym ogrodem.
Cała posesja była otoczona płotem, jednak brama wyglądała na taką która od
dawna nie była zamykana. Weranda była w tragicznym stanie, tak samo jak schodki
do niej prowadzące. Zobaczyłem schodzącego po tych schodkach starszego
mężczyznę. Od razu rzuciło mi się w oczy to, że brakowało mu jednej ręki oraz
nogi. Poza tym miał krótkie, siwe włosy, dość pokaźne wąsy i ciemnozielone
oczy,takie same jak mojej mamy. Spojrzał się na nas, jednak jego spojrzenie
było zamyślone. Jakby zastanawiał się na co patrzy. Moja mama od razu podeszła
i pomogła mu do nas podejść, a potem się do niego przytuliła, natomiast mój
tata zamienił z nim sztywny uścisk dłoni. Gdy przyszła kolej na mnie,
zauważyłem, że mimo tego że nie znam tego człowieka, to budzi we mnie szacunek.
Przywitał się ze mną, dalej z głową w chmurach, po czym rodzice zajęli go
rozmową. Co było w tym mężczyźnie, że byłem przy nim onieśmielony?
Przez pierwsze
kilka dni zamykałem się w swoim pokoju, i wychodziłem z niego tylko po jedzenie
lub by skorzystać z toalety. Jednak pewnego dnia dziadek poprosił mnie, abym
zjadł z nim kolację. Nie byłem zbyt zachwycony, ale zainteresowało mnie
dlaczego mamy razem zjeść, więc się zgodziłem. Parę godzin później ,gdy
siedzieliśmy razem przy stole, dziadek opowiedział mi historię, w jaki sposób
został kaleką.
Była druga wojna
światowa. Codziennie ginęło mnóstwo ludzi. Razem ze swoją żoną chował się w
podziemnych tunelach wykopanych przez powstańców. Moja mama miała wtedy
rok. W pewnym momencie rosyjscy
żołnierze dostali się do tych tunelów. Każdy zaczął uciekać, jednak moja babcia
nie nadążała. W tamtym czasie byłą bardzo chora. Astma zabierała jej wszelkie
siły. Dziadek biegł razem z moją mamą w stronę wyjścia, jednak w pewnym
momencie zobaczył, jak rosyjskie wojsko złapało moją babcię. Szybko
zawrócił, rzucił się na żołnierzy, wcześniej zostawiając moją mamę na ziemi.
Dzielnie walczył z Rosjanami, i krzyczał do babci, aby wzięła dziecko i
uciekała. Moja babcia się bała, ale koniec końców zrobiła to co kazał. W pewnym
momencie Rosjanie obezwładnili dziadka, związali i zaczęli torturować. Wyrywali
włosy i paznokcie, powoli odcinali kończyny. Kilkanaście razy strzelili z
karabinu w nogę dziadka, a rękę głęboko ponacinali ostrymi jak brzytwa nożami.
Gd dziadek tracił kontakt ze światem, zobaczył światło na końcu tunelu.
Żołnierze uciekli w popłochu, a potem usłyszał wiele głosów, które
przetransportowały go do nieznanego szpitala. Niestety nie dało się wyleczyć
nogi i ręki, więc musieli ją amputować. Dziadek mówił, że ciężko mu było się
przyzwyczaić do braku dwóch kończyn. Koniec końców po kilku dniach wrócił do
domu, jednak z traumami i kalectwem.
Zatkało mnie. Moje
oczy na pewno były nienaturalnie rozszerzone,a usta lekko rozchylone w
widocznym niedowierzaniu. Pomyślałem
wtedy, że jakim kurcze cudem, ten człowiek mimo wszystkich tych
okropności które go spotkały, dalej patrzył z uwielbieniem na wszystko co go
otacza, nie załamało go to do tego stopnia, że nie załatwił się na śmierć. Ale przecież nie był mną, więc
myślenie w ten sposób było bezsensowne i głupie. Odszedłem od stołu, bez żadnego komentarza tej historii
ani podziękowania za posiłek. Z głową
pełną pytań i niedowierzania od razu po wejściu do pokoju, rzuciłem się na
łóżko i poszedłem spać.
Tydzień
po wstrząsającej historii mojego dziadka, zostałem zapisy do tutejszej szkoły.
Nie miała ona jakiegoś wysokiego poziomu, co było widać na pierwszy rzut oka. W
pierwszy dzień miałem możliwość porozmawiania tylko z jedną osobą, Michałem
Ruczyńskim. Bez trudu znaleźliśmy wspólny język, jednak sądziłem że nie będzie
to dłuższa znajomość. Wracając ze szkoły, zaszedłem do lokalnego sklepu po coś
ciepłego do picia. Był zimny, deszczowy jesienny wieczór, który wszędzie
rozsiewał ponurą atmosferę. Wokół mnie nie było słychać żadnych odgłosów,
oprócz szumu wiatru i szelestu liści na drzewach. Gdy zbliżałem się do sklepu,
zacząłem słyszeć jakieś głosy. Okazało się, że były to głosy dwóch mężczyzn w
średnim wieku, którzy kopali i wyzywali
przerażająco chudą żebraczkę, która wręcz klęczała przed nimi w brudnych,
podartych ciuchach i przetłuszczonych włosach. Mężczyźni zaśmiali się jej
prosto w twarz, skopali, zwyzywali i opluli, po czym zabrali karton na którym
było jej legowisko i podarli na drobne kawałeczki. Na odchodne wylali na nią
napój, który jeden z nich trzymał w dłoni od samego początku, i odeszli,
zaśmiewając się pod nosem. Po chwili kobieta położyła się na zimnym bruku i trzęsąc
się z z zimna lub emocji, zaczęła głośno szlochać. Nogi przykleiły mi się do
ziemi. Nie byłem w stanie się ruszyć. Stałem tam, bez większych emocji i
patrzyłem na to wszystko, z pustką w oczach. Koniec końców zrezygnowałem z
gorącego napoju i ruszyłem do domu, cały przemarznięty i przemoczony.
Sytuacja z żebraczką
dała mi wiele do myślenia Ciekawe ile osób boryka się z takimi problemami na co
dzień. Dziwne że nigdy się na tym nie zastanawiałem. Dlaczego ci mężczyźni tak
ją potraktowali? Mogli po prostu od niej odejść lub odmówić. Jezu, co ja gadam.
Gdybym ja był z moimi kolegami z mojego miasta. Pewnie tak samo bym ją
potraktował. Nie nadaje się do oceniania ludzi, a co dopiero do mówienia im jak
mogli postąpić. W każdym razie, okazało się że Michał stał się moim najbliższym
kolegą, a był kompletnie inny niż moi poprzedni kumple: gardził używkami, był
elokwentny i uprzejmy do każdego, i nie tolerował ani nie używał przemocy
fizycznej. Podczas gdy ja byłem jego kompletnym przeciwieństwem, ale on nie musiał
o tym wiedzieć. W szkole dostałem telefon ze szpitala. Dziadek zasłabł na
spacerze, i został przewieziony do szpitala. Zmroziło mnie. Od razu spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem
biegiem ze szkoły, mimo nawoływań nauczycielki, że nie mam prawa tak sobie
wybiegać i mam natychmiast wracać. Gdy nareszcie dobiegłem do szpitala i
złapałem doktora zajmującego się moim dziadkiem, powiedział że jego pacjent
jest w szoku i nie można na razie do niego wchodzić. Zdenerwowałem się i
powiedziałem doktorowi, że w przeciągu godziny mają mnie do niego wpuścić,
inaczej sam wejdę. Lekarz westchnął i pokiwał głową.
Podczas czekania na
zgodę lekarza spacerowałem po szpitalnych korytarzach. Wiele drzwi było
otwartych, przez co widziałem wiele szpitalnych sal. Jednak to nie one przykuły
moją uwagę, tylko ludzie znajdujący się w środku. Na zewnątrz było już ciemno,
a w szpitalu było słabe oświetlenie, przez co korytarze i sale szpitalne
wyglądały jak z horroru. Podczas swojego spacerku zauważyłem dużo sal, w których
było widać a to ludzi płaczących nad swoimi bliskimi, a to staruszki modlące
się drżącymi rękoma o przeżycie choć dnia dłużej, ale najbardziej wstrząsnęły
mną puste sale, w których na łóżkach znajdowały się ciała całe przykryte biała
narzutą...
Powróciłem przed salę
dziadka i myślałem. Wstrząsnęło mną. Widok tych wszystkich ludzi walczących o
życie swoje lub swoich bliskich, albo ci, co to życie już stracili... To
okrutne. Gdy czyta się o czymś takim w sieci, nie wydaje się to tak drastyczne,
jak jest naprawdę. Nie znałem historii tych ludzi, więc nie mogłem oceniać.
Jednak co muszą czuć bliscy tych osób. Co muszą czuć lekarze, gdy muszą
oznajmić rodzinie pacjenta, że ten za jakiś czas będzie martwy. Co czują
pielęgniarki, które odkrywają, że serce pacjenta przestało bić, i muszą je
okryć białą narzutą. I co czują same osoby, które wiedzą, że mają marne szanse
na przeżycie i muszą patrzeć na płacz swoich Biskich przez to. A co jeżeli
niedługo ja stanę się jedną z tych osób, które płaczą nad swoim bliskim? Co
jeżeli dziadkowi stało się coś poważniejszego? Co jeżeli za kilkanaście lat,
moi rodzice będą płakać nad moim łóżkiem?
Moje rozmyślania
przerwał doktor, oznajmiając, że pacjent ma się dobrze, jednak przez najbliższe
kilka dni musi pozostać w szpitalu, aby mogli wykonać mu pozostałe badania.
Odetchnąłem z ulgą, i po zapytaniu się lekarza o pytania typu :kiedy są godziny
odwiedzin, ruszyłem w drogę powrotną do domu. Szedłem w całkowitych
ciemnościach. Towarzyszył mi tylko szum wiatru,i dźwięk moich kroków na
opadniętych, lecz mokrych i zabłoconych liściach. Wtedy zacząłem się
zastanawiać. Dlaczego gdy usłyszałem, że dziadek jest w szpitalu, zmroziło mnie
do tego stopnia, że prawie zemdlałem?
Codziennie
odwiedzałem dziadka, przynosiłem mu różne krzyżówki i sudoku, mimo tego że o to
nie prosił. Kolejna rzecz która dziwiła mnie w sobie, ale nie miałem czasu na
rozmyślania. Pewnego razu jak wracałem z codziennej wizyty u dziadka,
zobaczyłem przy drzwiach wejściowych szpitala sylwetkę bardzo podobną do
sylwetki Michała, a naprzeciwko niego około czterdziestoletni, wysoki i szeroki
w barkach mężczyzna. Usłyszałem skrawek rozmowy, z którego można wywnioskować,
że mężczyzna mówił do chłopaka, że jeżeli znowu przyniesie dwóje ze sprawdzianu
do domu, skończy gorzej niż ostatnio. Chłopak pokiwał głową, przez co kaptur na
jego głowie lekko się zsunął, i wtedy zobaczyłem kawałek dużego siniaka na jego
szyi. Przez kilka sekund patrzyłem się w to miejsce, a gdy w końcu podniosłem
wzrok, napotkałem spojrzenie prawdopodobnie taty Michała, który próbował
zamordować mnie wzrokiem. Zacząłem iść do tyłu, a w końcu i wróciłem się i
powoli zmierzałem do wyjścia z budynku. Czy to naprawdę był
Michał? Jeśli tak, to dlaczego znalazł się w szpitalu z wielkim siniakiem na
szyi i ojcem, który próbował zabić mnie spojrzeniem? Wiedziałem, że nawet
gdybym zapytał się Michała, dlaczego był w szpitalu, kim był ten mężczyzna i
skąd wziął się ta fioletowa wielka plama na jego szyi, i tak by mi nie
odpowiedział. Pozostały mi tylko moje domysły.
Michała przez długi
czas nie było w szkole. Miałem podstawy uważać że jego ojciec miał z tym coś
wspólnego. Dziadek wrócił już ze szpitala. Zauważyłem, że co raz lepiej mi się
z nim rozmawiało. Zawsze słuchał co mam do powiedzenia i po tym przedstawiał
swój punkt widzenia. Nigdy nie zarzucał mi, że myślę lub zachowuję się
niewłaściwie, w przeciwieństwie do mojego ojca, który miał wobec mnie milion
oczekiwań, których nie chciałem i nie byłem w stanie spełnić. Dziadek miał
zamyślony i nieobecny wyraz twarzy, ale mi to nie przeszkadzało . Zadziwiało
mnie to, że nigdy nie wypowiadał się o nikim ani o niczym źle. Ani razu nie
słyszałem, aby narzekał na swoje kalectwo, a miał ku temu podstawy. Nie wiem
czy miałbym na tyle odwagi, by stwierdzić że go podziwiałem, jednak na pewno
darzyłem go ogromnym szacunkiem. Zacząłem inaczej patrzeć na świat. Nie
widziałem tylko tych złych rzeczy, ale powoli zacząłem zauważać też te dobre.
Dziwiłem sam siebie gdy przyłapywałem się na rozmyślaniu, że to miasteczko
wcale nie jest takie złe. Dopuszczałem też więcej ludzi do siebie, więc
zauważyłem wiele osób w moim wieku które muszą sami pracować na utrzymanie
swojej rodziny. W tej szkole nie było osób, które wydawały pieniądze na
błahostki, a tym bardziej na używki. Tymczasem dla mnie problemem nie było
wydać dużą ilość pieniędzy na ćpanie i upijanie się do nieprzytomności. Wokół mnie zaczęło być więcej osób
odpowiedzialnych i empatycznych, a ja sam powoli zaczynałem się do nich upodabniać. Przerażało mnie to. Tak jak
wcześniej zlewałem wszystko i wszystkich wokół mnie, tak teraz sam od czasu do
czasu kogoś zagadywałem, nawet o rzeczy typu pożyczenie długopisu, lub
zrobienia razem projektu. Chyba naprawdę się zmieniałem.
Przez następne dni
nic się nie wydarzyło. Dalej chodziłem do szkoły, poprawiłem stopnie, spędzałem
czas z dziadkiem i od czasu do czasu wychodziłem z nowo poznanymi kolegami ze
szkoły. Nawet nie zauważyłem kiedy przestałem zauważać brak alkoholu,nocnych
imprez i narkotyków. Pomogłem dziadkowi wyremontować werandę, dzięki czemu
łatwiej mu się wchodziło i schodziło ze schodów. Naprawiłem również stolik,
posprzątałem piwnicę i uprzątnąłem ogród z chwastów. Dopiero wtedy zdałem sobie
sprawę że mieszkałem w tym miasteczku już dobre 4 miesiące i nie zatęskniłem za
domem ani razu. Z mało optymistycznych rzeczy było to, że Michała dalej nie ma
w szkole, co mnie co raz bardziej martwiło. Nie mogłem się do niego
dodzwonić, nie reagował na moje esemesy.
W końcu postanowiłem, że jeżeli w ciągu najbliższych 2 dni nie odezwie się do
mnie, pójdę do jego domu go odwiedzić. Niestety, nie musiałem tego robić.
Siedziałem z
dziadkiem w salonie. Zbliżał się już późny wieczór, mróz za oknem powodował
bardzo spokojny, lecz lekko mroczny nastrój. Dziadek czytał gazetę, ale w
pewnym sensie podał mi ją, nic nie mówiąc. Zdziwiony wziąłem ją od niego i zacząłem czytać. Gdy doszedłem do
końca artykułu o idealnym przepisie na sałakę, zobaczyłem nagłówek, który
kompletnie mnie załamał:
Michał Ruczyński nie żyje. Czy to przez jego ojca???
Zastygłem bez ruchu. Nie czułem nic, oprócz niedowierzania,
rozpaczy i wściekłości. A więc to dlatego Michał mi nie odpisywał. Bo jego
tatulek go ostatecznie wykończył.
Schowałem twarz w dłoniach. Chciało mi się krzyczeć z
bezsilności. Wstałem i zacząłem rzucać o podłogę wszystkim co było pod ręką.
Kilka razy krzyknąłem. Nie mogłem nic na to poradzić. Spojrzałem na dziadka.
Patrzył się na mnie ze smutkiem. Nie myślałem racjonalnie. Musiałem wyjść i
wyrzucić tą wściekłość z siebie. Wybiegłem z domu w ciemność i chłód, i biegłem przed siebie. Po kilku
minutach zdałem sobie sprawę że jestem w parku, który był oddalony 2 kilometry
od mojego domu. Usiadłem na ławce, i nie wytrzymując już tego wszystkiego
zacząłem płakać. Siedziałem bez ruchu na zimnej ławce i czekałem, aż się uspokoję. Nie pamiętam
kiedy ostatnio płakałem. Z reguły byłem nieczuły na krzywdę ludzi, nawet moich
bliskich. Uważałem że to niesprawiedliwe. Jest tyle innych ludzi, a akurat on
…? Nie pamiętam ile przesiedziałem w tym nieszczęsnym parku. Nic mnie już nie
obchodziło.
Powiedziałem rodzicom o tej sytuacji.
Byli zszokowani, nie wiedziałem czemu. Najdziwniejsze jest to, że pod koniec
rozmowy stwierdzili, że jeśli chcę, mogę się powoli pakować z powrotem do domu
w moim rodzinnym mieście. Byłem w lekkim szoku, dlaczego tak nagle zmienili nastawienie, ale było mi to na
rękę. Przynajmniej to chciałem sobie wmawiać. Bo mimo wszystko przywiązałem się
do nowo poznanych kolegów, do dziadka, i ogólnie do całego miasteczka. Gdyby
kilka miesięcy temu ktoś mi powiedział,, że będę się zastanawiał czy nie zostać
w tym miasteczku, wyśmiałbym go.
Spędzałem ostatni wieczór przed
wyjazdem grając z dziadkiem w różne planszówki. Była bardzo luźna i przyjemna
atmosfera, więc czerpałem z niego tyle, ile mogłem, aby zapamiętać go na długo.
W pewnym momencie z dziadkiem zaczęło się coś dziać. Wyglądał , jakby miał
zaraz zwymiotować. Do tego zaczął dyszeć, a jego źrenice znacznie się
powiększyły. Zaniepokojony pytałem co się dzieje, a gdy dziadek osunął się na
podłogę, wpadłem w panikę. Zerwałem się
z krzesła jak oparzony i pobiegłem do dziadka. Poczułem że nie oddycha, więc
przerażony zacząłem szukać telefonu by zadzwonić po pogotowie. Gdy w końcu
znalazłem komórkę, obraz rozmazywał mi się przed oczami. Drżącymi rękami
wybrałem numer 112 i zacząłem chaotycznie mówić co się stało. Pamiętam z tej
rozmowy tyle, że pani z którą rozmawiałem zaczęła mnie uspokajać swoim kojącym
głosem. Powiedziała żebym ustawił dziadka w pozycji bocznej bezpiecznej.
Zrobiłem to, według instrukcji podawanej mi przez telefon, bo sam nie
pamiętałem jak to zrobić. Po kilku minutach karetka podjechała pod dom. Nie
wiedziałem co się dzieje. Byłem świadomy tylko jednego : działo się coś złego,
niedobrego i nie mogę zostawić dziadka. Pamiętam przebłyski, jak lekarze
wynosili dziadka na noszach. Do mnie podeszło dwóch, i zaczeli mnie uspokajać i
mówić bym usiadł, ale ja się nie słuchałem i biegłem do karetki w której mieli
zamiar przetransportować dziadka do szpitala. Lekarze nie pozwolili mi jechać
tym samym samochodem. Przez całą drogę lekarze uspokajali mnie i próbowali
dodawać otuchy, co im nie wychodziło. Gdy dojechaliśmy do szpitala, wyskoczyłem
z samochodu zanim się zatrzymał, i pobiegłem w strone wejścia do szpitala. W
biegu wypytałem gdzie jest dziadek, a po otrzymaniu odpowiedzi natychmiast
pobiegłem szukać jego sali. Gdy ją znalazłem, i już chciałem do niej wbiec, aby
zobaczyć co z dziadkiem, nie wiadomo dlaczego powstrzymało mnie spojrzenie
doktora, który pół sekundy temu z tej sali wyszedł. Jego spojrzenie było ponure
i smutne, a gdy spojrzałem na niego nie wiedząc o co mu chodzi, pokiwał głową i
otworzył drzwi od sali. Mój mózg powoli brał pod uwagę najgorsze, jednak nie
dopuszczałem tej myśli do siebie i wierzyłem że wszystko będzie dobrze.
Powolnym krokiem wszedłem do sali i się rozejrzałem. Sala była pusta, poza
jednym pacjentem. Tą osobą był mój dziadek. Mój dziadek, który samą swoją
obecnością potrafił wzbudzić we mnie szacunek i podziw. Mój dziadek, który
nigdy mnie nie oceniał. Mój dziadek, który nie miał mi za złe i nie wypominał
mi przeszłości. Mój dziadek, jedna z najbliższych dla mnie osób, właśnie w
tamtym momencie był przykrywany białą narzutą przez pielęgniarki. Osunąłem się
na kolana. Nie, nie, nie! To nie mogła być prawda. To niemożliwe. Chciałem
podbiec do łóżka dziadka, ale nie byłem w stanie wstać. Gdy szok minął, z
mojego gardła wydostał się wrzask. Nie był to krzyk ze wściekłości ani
niesprawiedliwości. Był to krzycz z rozpaczy i bólu. Odczuwałem za dużo naraz.
Złapałem się za klatkę piersiową, i krzyczałem z żalu i beznadziejności. Po
kilkunastu wrzaskach zacząłem głęboko szlochać. W jednym momencie odechciało mi
się oddychać, funkcjonować, żyć. W mojej głowie była tylko jedna informacja :
Dziadek nie żyje. Byłem zdruzgotany. Nie wiem ile czasu przesiedziałem na tej
podłodze. Wiem, że po długim czasie usłyszałem fragmenty rozmowy doktora z
moimi rodzicami. Nie zrozumiałem z tego praktycznie nic. W którymś momencie straciłem
przytomność.
Obudziłem się na szpitalnym łóżku w małej,
jednoosobowej sali. Obraz przed moimi oczami był zamazany, i potrzebowałem
kilku sekund by zacząć kontaktować. Naprzeciwko mnie było lustro. Zobaczyłem
chłopaka, z przydługimi ciemnymi włosami, przekrwionymi oczami pod którymi
znajdowały się cienie i zmęczonym, zaspanym spojrzeniem. Sala miała białe
ściany i kafelkową podłogę. Za oknem było widać ciemną, zachmurzoną noc.
Słychać było również dźwięki deszczu uderzającego o parapet. Leżałem i
wsłuchiwałem się w ten dźwięk. Kilka minut później drzwi od mojego pokoju się
otworzyły i zobaczyłem moich rodziców. Mama od razu podeszła do mojego łóżka.
Miała zmartwione spojrzenie, a troska wręcz biła z jej ciemnozielonych oczu.
Nic nie mówiła, zaczęła po prostu wygładzać mi kołdrę i upewniać się, że jestem
szczelnie przykryty. Po chwili spojrzała na mnie ze łzami w oczach, i
przytuliła się do mnie. Oboje tego potrzebowaliśmy. Gdy mama wreszcie mnie
puściła, zobaczyłem, że ojciec również do mnie podszedł. Nie oczekiwałem
czułego przywitania, bo byłem przyzwyczajony że w naszej relacji nie było
czułych gestów i tym podobne. Tata złapał mnie za ramię, spojrzał w oczy, i
poklepał po ramieniu. Przekazał mi informacje, że nikt by nie podejrzewał że
tak to się skończy, i że organizm został zaatakowany niespodziewanie. Z moich
oczy wyleciało kilka łez, bo nie hamowałem ich. Chciałem pokazać, że będę za
nim tęsknił.
Wróciłem do domu. Rodzice zapisali mnie na
terapię do jednego z najlepszych psychologów w mieście. Chodziłem do niego dwa
razy w tygodniu. Nie próbowałem unikać tych spotkań, wręcz chciałem na nie
chodzić. Miałem nadzieję, że pomogą mi
poukładać myśli. Ciężko mi było rozmawiać o tej sytuacji, ale mimo wszystko po
każdej wizycie u psychologa czułem się trochę lżejszy. Miałem nadzieję, ze
kiedyś przestanę odczuwać tak ogromny i pochłaniający ból gdy pomyślę o
dziadku.
Minęło już kilka miesięcy od śmierci
Stanisława Buszczykowskiego, czyli mojego dziadka. Pozbierałem się. Oczywiście
dalej chwilami potwornie tęsknie za dziadkiem, jednak wolę przypominać sobie
dobre chwile z nim zamiast się zadręczać. To była rada mojej pani psycholog, u
której miałem dług wdzięczności za pozbieranie mnie do kupy. Pewnego dnia
odważyłem się pojechać do miasteczka, które tak bardzo odmieniło mnie na
lepsze. Chciałem odwiedzić grób dziadka i Michała, o którym dalej pamiętam.
Bałem się, ale wiedziałem, że to to nie dawało mi spokoju przez poprzednie
kilkanaście tygodni.
Dojechałem już do miasta, lecz postanowiłem
zajść po coś ciepłego do jedzenia i picia, bo był już środek zimy, a dłonie
przymarzały mi nawet w rękawiczkach. Szedłem do tego samego sklepu, do którego
zawsze chodziłem po zakupy dla dziadka. W pewnym momencie zauważyłem wychudzoną
kobietę, która trzęsła się pod cienkim, dziurawym płaszczem. Jej twarz była mi
skądś znana. Wszedłem do sklepu, a wyszedłem z niego z dwoma ciepłymi
herbatami, i całą siatką jedzenia. Podszedłem do kobiety, i wręczając jej
torbę z żywnością i jedną z ciepłych
herbat, zdjąłem bluzę którą miałem pod płaszczem i podałem jej ją. Na początku
nie wiedziała o co mi chodzi, jednak po kilku sekundach przyjęła ją ode mnie z
łzami wdzięczności w oczach, i zaczęła mi dziękować. I wtedy sobie
przypomniałem : to była ta sama kobieta, którą widziałem kilka miesięcy temu, w
sytuacji gdy jacyś mężczyźni się nad nią znęcali. Kto by pomyślał, że najpierw
tą kobietę zignorowałem, a po kilkunastu tygodniach wręczyłem tej samej
żebraczce mnóstwo jedzenia i własną bluzę.
Gdy w końcu znalazłem się naprzeciwko grobu
mojego dziadka, odczuwałem spokój. Przepracowałem wszystkie moje uczucia co do
tego człowieka, dzięki czemu teraz mogę spokojnie podziękować mu, za to, że
przyjął mnie do siebie. Bo to mnie odmieniło. Z rozpieszczonego, rozwydrzonego
dzieciaka, stałem się spokojny i uprzejmy. Kilka miesięcy temu nie doceniałem
tego co mam, i gardziłem każdym, kto nie miał pieniędzy, rodziny, domu. A teraz
szanuję każdy grosz, przedmiot, osobę, chwilę.
Widok żebraczki pokazał mi, jak dręczone lub ubogie osoby cierpią.
Sytuacja rodzinna Michała pokazała mi że mam szczęście, że moi rodzice mnie
kochają. Przeszłość dziadka pokazała mi, że mimo wszystkich krzywd da się
myśleć pozytywnie i nie odrzucać wszystkiego i wszystkich od siebie. To całe
miasto tak mnie zmieniło, że z perspektywy czasu sam się zadziwiam, jak mogłem
być taki, jaki byłem wcześniej. Od powrotu do domu ani razu nie tknąłem
narkotyków ani alkoholu, i zerwałem kontakt z moimi starymi znajomymi, którzy
byli bandą rozpieszczonych nastolatków, którzy swoje ego mieli wyższe od Mont
Everestu. Spędzałem więcej czasu z rodzicami. Stałem się otwarty na nowe
znajomości. Nie oceniam ludzi po zawartości ich portfeli lub rodzinie.
Podchodzę z szacunkiem do każdego, i nie
używam przemocy fizycznej by się na kimś powyżywać. Zacząłem żyć za pieniądze,
które sam zapracuję. Nie boję się ciężkiej pracy. Nie poddaję się na samym
początku. Gdy ktoś potrzebuje mojej pomocy, staram się mu ją dać. A najciekawsze jest to, że moja zmiana jest
spowodowana tylko obserwowaniem innych ludzi. Naprawdę się zmieniłem.
Agnieszka to 19-letnia
dziewczyna kończąca szkołę średnią. Przechodzi trudny czas ponieważ stoi przed
ważnym wyborem jakim jest wybór uczelni wyższej co może być początkiem jej
pięknej kariery bądź doprowadzić do porażki na całe życie. Chodzi
poddenerwowana a celem tygodnia jest jeszcze zakup sukni na bal maturalny. Chce
wyglądać jak księżniczka bo na balu będzie kolega z klasy Arkadiusz, którego
darzy potajemnym uczuciem. Liczy, że zwróci na nią uwagę. Agnieszka ma
starszego brata, który studiuje prawo co niezwykle imponuje dziewczynie. Rodzice
są dumni z syna i często to podkreślają. Rozważa pójście w jego ślady. Chce
żeby rodzice z niej także byli dumni. Niestety jak będzie chciała zadowolić
rodzinę to unieszczęśliwi siebie. Nie dla Agnieszki czytanie kodeksów i
wyszukiwanie paragrafów. To energiczna dziewczyna o dobrym sercu i dużej
empatii. Chciałaby być kiedyś człowiekiem czynu. Kocha życie i chciałaby w
przyszłości czerpać satysfakcję z wykonywanego zawodu. Agnieszka chętnie bierze
udział w zawodach sportowych ze sporymi sukcesami.
Nadeszła sobota dzień wolny od pracy i szkoły. Agnieszka z
mamą podjęły wyzwanie udając się na zakupy po suknię na bal. Zadanie okazało
się trudne i wyczerpujące. Musiały przejść sporą ilość sklepów. Agnieszka
przymierzyła 16 sukienek. Były treny, ramiączka, koronkowe rękawki, perełki,
dekolt w serce i dekolt w karo, kształt rybki, kształt litery A, haftowane, z
cekinami, jedwabne, w kwiaty i jednolite. Nadszedł czas na przymiarkę ogromnej
tiulowej sukni. Agnieszka resztkami sił wcisnęła się w okazały strój. Wyglądała
bajecznie tak jak sobie umarzyła. Cudowny chabrowy kolor współgrał z jasną
karnacją skóry Agnieszki, błękitnymi oczami i blond czupryną. Rozmiar trafiony
idealnie jakby suknia była szyta na zamówienie. Problematyczne okazało się
poruszanie. Z obciążeniem kilogramami tiulu ciężko było postawić choćby krok w
jakimkolwiek kierunku. Agnieszka stała w przymierzalni przed lustrem
podziwiając urodę kreacji i zarazem zamartwiając się brakiem możliwości
odtańczenia poloneza w związku z ciężarem i rozpiętością odzieży. Podobało jej
się to co widzi w lustrze. Podziwiając piękne odbicie usłyszała dobiegający zza
kotary przymierzalni dźwięk paniki. Szybsze kroki osób przebywających w sklepie
były wyraźnie odczuwalne. Słyszała
poruszenie ludzi odwiedzających sklep jak i personelu. W pomieszczeniu zapanował
ogólny niepokój. Była ciekawa co się dzieje, ale nie mogła się poruszać. Stała
sztywno z tysiącem myśli co się mogło wydarzyć. Ciekawość wydarzeń spoza
przymierzalni była ogromna, ale suknia miała tak dużo warstw materiału, że nie
mogła się nawet obrócić stojąc w miejscu. Po chwili poczuła dziwny zapach. To
był zapach spalenizny. Do przymierzalni wbiły się kłęby dymu. Agnieszka
zrozumiała, że w sklepie wybuchł pożar. Słyszała krzyki ludzi, nawoływanie
dzieci przez matki i kierowanie przez personel klientów do wyjścia. Była zaniepokojona.
W głowie pojawiały się najczarniejsze scenariusze. Była piękna, ale nie była w
stanie uciekać. Wyglądała nieziemsko w swej obszernej, złotej kreacji.
Spoglądała w lustro na swoje odbicie ale nie cieszyło jej to piękno. Jeszcze
kilka minut wcześniej była urzeczona swoim wyglądem. Myślała cóż po tym, że w
tej chwili jest najpiękniej ubraną dziewczyną na świecie jak przyjdzie jej
zginąć w płomieniach przez tą cudowną
odzież. Jakaś kobieta krzyczała ratujcie mojego syna inna nawoływała męża. Ktoś
resztką sił krzyczał po prostu ratunku. Krzyki jakie dobiegały z wnętrza sklepu były
przerażające. Czuła lęk ludzi i histerię jaka ich ogarnęła . Słyszała bieg
tłumu. Czuła swąd i gorąco. Widziała w tym zgiełku swoje odbicie w ogromnym
zwierciadle przymierzalni. Widziała to piękno i blask. Widziała i słyszała
wszystko nie mogąc się poruszyć. Stała jak bezradny posąg z marmuru. Piękny,
zjawiskowy i nieruchomy. Dlaczego nikt
nie zagląda do przymierzalni? Przecież wiedzieli, że tu jest. Urok sukni zaczął
Agnieszce ciążyć. Nie chciała być już tej sukni. Marzyła, aby mieć na sobie coś
lekkiego i zwiewnego w czym mogłaby się poruszać i uciec przed żywiołem. Po
czasie paniki nastała cisza. Głucha cisza. Agnieszka wiedziała, że zakończono
ewakuację. A ona? Dlaczego jej matka nie powiedziała, że jest w przymierzalni?
Może nie mogła, a może stała się jej krzywda? Co się dzieje? Mamo
pomocy!-wołała. Tysiące myśli i …. cisza. Ta przerażająca cisza. Chwila stawała
się być wiecznością w tym bezdźwięcznym świecie. To co ujrzała w lustrze sprawiło,
że do oczu napłynęły łzy i odeszła wszelka nadzieja. Ogień zajął kotarę
przymierzalni, która w mgnieniu oka zamieniła się w pył. Płomienie wspinały się
po tiulu sukni. Agnieszka krzyczała, wzywała pomocy. W głowie kakofonia,
fizyczna niemoc i strach. Ogromny strach. Patrzyła w lustro czerwone płomienie wplotły
się w złoto sukni. Pomyślała Lancelot ocalił Guinevere przed spłonięciem na stosie w Camelocie.
Może ją też ktoś ocali. Stała. Po prostu stała. W głuchej ciszy i czerwieni
ognia. Czuła się jak laleczka z pozytywki. Piękna, nieruchoma laleczka, która
obraca się w takt melodyjki. Chociaż laleczka była w lepszej sytuacji bo
zazwyczaj ma uniesioną nóżkę a Agnieszka miała ciało jak z betonu. Dziewczyna nigdy w życiu tak się nie bała.
Agnieszko! Agnieszko! Dziewczyna ocknęła się. To mama
szturchała ją w rękę. Agnieszka rozejrzała się po przymierzalni. Kotara cała,
suknia cała, poza przymierzalnią radosny gwar i ciekawe rozmowy klientów sklepu,
biegające małe dziewczynki udające baletnice. Mężowie z poważnymi, skupionymi
minami doradzający żonom. Zwykłe, normalne zachowania osób przebywających w
sklepie. Nikt nie płonie, nikt nie krzyczy, nikt nie biega, nie ma paniki, nie
ma dymu, nie ma żadnej niepokojącej sytuacji. Zwykły dzień na zwyczajnych
zakupach. Mama w świetnej formie trzymająca w ręku parę butów na koturnie i
uśmiechnięta sprzedawczyni z pytaniem, którą suknie wybieramy. Sen. To był sen.
Zmęczona natłokiem obowiązków, myśleniem o przyszłości, nauką i przymierzaniem
kreacji Agnieszka przysnęła się w przymierzalni. Uff. Jest dobrze. Agnieszka
pomyślała idę na bal, napiszę maturę i dostanę się na studia. Właśnie studia. Cała
sytuacja wyklarowała plany Agnieszki co do przyszłości. Myślała bowiem
wcześniej o medycynie bądź pracy w służbach. Tak zostanie strażakiem. Plan na
teraz został określony. Zdać dobrze maturę i dostać się do Szkoły Głównej
Pożarniczej w Warszawie. Będzie nieść pomoc ludziom i zwierzętom. Nigdy więcej
nie stanie przed ścianą ognia jak słup soli. Chcę nauczyć się pokonać żywioł.
Jeszcze suknia. Oczywiście, że nie wybrała tej bogatej i ciężkiej. Kupiła
skromną sukienkę, która nie waży pół tony i pozwoli na piękne zatańczenie
poloneza. A Arek? Jego nawet nie było we śnie. Miał czas przez całe liceum na odkrycie
piękna Agnieszki. Jeśli go nie zauważył to jego strata. Agnieszka wysnuła ważne
wnioski z tej przygody. Ukryte piękno jest lepsze od jawnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz