*pisownia oryginalna*


DOROŚLI


I miejsce

N. Kłak

Czwarty wymiar


Zima w Ostródzie w roku 1978 była nad wyraz sroga. Siarczysty mróz można było niemal dotknąć przez szybę w domu i poczuć jego tkanki. Biała kołdra spowijająca miasto, która zazwyczaj cieszyła małe dzieci, w tamtym okresie przygnębiała nawet najwytrwalszych polskich Eskimosów. Ulica Duboisa nie była wyjątkiem. Wysokie niekiedy na półtora metra skarpy śniegu utrudniały poruszanie się nie tylko wzdłuż ulicy, ale również nie pozwalały opuszczać mieszkań co niektórym mieszkańcom. W oddali było widać parę ludzi próbujących wypchnąć dużego Fiata z zaspy śnieżnej, a także kogoś ważnego w eleganckim ubraniu, jadącego Wartburgiem i walczącego z kierownicą, aby nie wylądować w rowie.

Profesor L. mieszkał w małej kamienicy niedaleko tutejszych zakładów mięsnych. Z drugiego piętra mógł obserwować trudy mieszkańców walczących z nieprzyjazną aurą. Rozrywkę tę uprzyjemnia sobie parzoną lurą z 3 łyżeczek kawy oraz półtora łyżeczki cukru. Mimo wyjątkowo dobrego humoru towarzyszącego mu tego dnia, Profesor odczuwał dziwny niepokój którego nie potrafił po prostu zdefiniować. Rozsiadł się w swoim wiekowym fotelu i popijając kawę oddał się lekturze trzydniowej gazety. W pewnym momencie poczuł nieprzyjemne uczucie które niemal nie spowodowało wymiotów. Profesor spróbował wstać, lecz upadł na podłogę czując jak powoli wytraca się z niego energia.

Oprzytomniał z ogromnym bólem głowy. Jego ciało reagowało na polecenia z sekundowym opóźnieniem, przez co pozbieranie się z podłogi zajęło mu około trzech minut co dla niego samego ocierało się o wieczność. Widząc mroczki przed oczami, wstał i kontrolując w nieudolny sposób zawroty głowy podszedł do okna. Ku ogromnemu zdziwieniu nie zobaczył tam ani grama śniegu, a spokojną, niemal letnią pogodę, Mrużąc oczy spojrzał impulsywnie na zegarek i z położenia wskazówek wyczytał.       
-Trze…cia ttt…trzydzieści, tzooo, alee jak to?       
Spojrzał po raz kolejny na okno i skonfrontował pogodę panującą na dworze z godziną na zegarku.
-Ehh, chyba musiałem uderzyć się za mocno w głowę- powiedział sam do siebie i powoli ruszył w stronę fotela.           

       Flegmatycznym krokiem dotarł do siedziska, gdy nagle drzwi do kuchni uchyliły się wywołując zawiasami zgrzyt. L. przysłuchiwał się i zauważył, że pisk jest nieregularny, i można usłyszeć krótkie przerwy. Podczas służby w wojsku obsługiwał radiotelegraf przez co wyczytywanie alfabetu Morse'a weszło mu w krew i instynktownie wyczytywał frazy ze  świateł samochodów na wybojach, pomimo tego, że rzadko miały jakikolwiek sens. Przysłuchiwał się i cicho pod nosem składał wyrazy.    
- Krótki, krótki, krótki, długi, znów długi, krótki, krótki, krótki, krótki, długi, krótki, długi, krótki, długi, krót…. co, nie, niemożliwe, o co tutaj chodzi!?       
Podszedł do drzwi i spokojnie, ale z ogromnym strachem w oczach, sprawdził czy nie ma nic po drugiej stronie, a następnie powolnym ruchem zamknął je. W mgnieniu oka oprzytomniał i zaczął zastanawiać się o co w tym wszystkim chodzi. Po raz kolejny podszedł do okna sprawdzić co z pogodą i tak jak poprzednio zauważył, że panuje tam piękna pogoda. Tym razem jednak spostrzegł  coś co poprzednim razem umknęło jego uwadze. Ludzie wyglądali inaczej. Byli strasznie wychudzeni. Mieli na sobie jedynie czarne kamizelki. Ich głowy były owinięte czymś w rodzaju bandaży, a z miejsca w którym powinna być twarz, bandaż przesiąkał czymś czerwonym, jakby krwią. L. upadł na plecy. Zaczął policzkować się po twarzy i co jakiś czas zerkał przez okno, aby sprawdzić czy akty sprawiania sobie bólu coś zmieniły, lecz nic nie uległo zmianie. Ostrożnie odszedł od parapetu nie mogąc uświadomić sobie co się dzieje.           
- To sen. To tylko głupi sen, koszmar! Albo, albo ktoś sobie żartuje. Tak, to na pewno głupi żart!- powiedział Profesor, wspierając się o fotel aby wstać z podłogi.          
Wstał i w przekonaniu, że to czyjś dowcip podbiegł do drzwi wyjściowych, założył swój czarny zimowy płaszcz i delikatnie otwierając drzwi wsłuchał się w ich pisk. Tym razem nie usłyszał nic. Drzwi nie miały mu nic do przekazania.

Korytarz niczym go nie zaskoczył. Drewniane schody i skrzypiąca podłoga pachnące starym drewnem, i pamiętająca niejedną pruską rodzinę, uspokoiły Profesora.
-Schodami w dół i oby śnieg nie zawalił drzwi- zamruczał pod nosem L. 
Dobiegł do drzwi wyjściowych, chwycił za klamkę i w czasie otwierania drzwi oniemiał. Za drzwiami nie było widać ulicy, a kolejne przejście. Jakby kolejny korytarz.

L. cofnął się. Ponownie zaczął się policzkować, szarpać za włosy.  
-To nie tak. To nie tak! CO DO CHOLERY JEST NIE TAK!?- krzyczał L.        
Panikował, szarpał włosy z jeszcze większą siłą, przy czym kręcił się  i rozglądał. ,,O co w tym wszystkim chodzi’’ -powiedział głos w jego głowie, gdy nagle, w tym samym momencie poczuł zmianę. Opanował go wewnętrzny spokój, ręce opadły mu bezwładnie. ,,Muszę wejść do środka’’- pomyślał niemal bezuczuciowo.  Korytarz wyglądał jak ruina. Po prawej stronie były zakręcone  schody na górę, natomiast na wprost widoczna była zapadnięta w kilku miejscach podłoga. Profesorowi po raz kolejny wróciła świadomość. Czuł strach, ale miał wewnętrzne poczucie, że musi skonfrontować się z tym co widzi przed sobą. Stawiał bardzo powoli kroki i szedł przed siebie ignorując schody po prawej stronie. Doszedł do winkla za którym zobaczył kilka szczurów, które na jego widok zaczęły uciekać do dziur widocznych w podłodze. ,,Pewnie chowają się w piwnicach, oby podłoga nie zapadła się pode mną’’- pomyślał, lecz szybko wrócił do badania terenu pod stopami. Co jakiś czas widział kolejne gromady szczurów, ale tym razem było z nimi coś nie tak. Zwierzęta pluły krwią, w ich małych, szczurzych oczach widoczny był obłęd, ale nie to przeraziło Profesora. Grupy szczurów rozbiegły się, ale nie dobiegały do dziur, ponieważ padały sztywne w biegu. L. szedł przed siebie. Strach paraliżował go do tego stopnia, że nie mógł przełykać śliny, ale jakaś siła ciągnęła go do przodu. Mijał kolejne grupki martwych szczurów. Robił wszystko aby nie widzieć zwłok, ale mimo to musiał patrzeć, aby nie wdepnąć w dziury w podłodze ani szczurze ścierwo.

Dotarł do ściany, gdzie jedyna droga prowadziła w dół do piwnic, lecz była ona zatarasowana przez deski oraz drewniane płyty. Wewnętrzna siłą podpowiedziała aby L. postanowił otworzyć przejście. Zaczął odrzucać deski na bok, cały czas zwracając uwagę na szczury dokonują żywota w pomieszczeniu. Kilka minut zajęło mu oczyszczenia wejścia i uczynienia go przechodnim. W piwnicach było ciemno. Aby cokolwiek widzieć wyjął paczkę zapałek z kieszeni spodni. Zapałek używał do odpalania kuchenki gazowej, gdy szykował swoją kawę, a także do zapalania papierosów swoim kolegom po fachu kiedy ci zapomnieli zapalniczki z domu. Potrząsając pudełko sprawdził ilość zapałek. ,,Hmm połowa, czyli około 20 zapałek’’ - przeliczył w głowie L. Zapalił pierwszą zapałkę. Dziękował Bogu, że tym razem kupił zapałki dłuższe niż standardowo (tak naprawdę nie miał wyboru, bo tylko takie były do kupienia w pobliskim kiosku). Płomień delikatnie rozjaśnił dość dużą salę jaką była piwnica. Co dziwne nie było tam widać ani szczurów spadających z wyższego piętra, ani nawet dziur które od góry były na każdym niemal kroku.  Profesor wciąż podążał za głosem w głowie, który ciągnął go przed siebie. Mimo, iż nigdy nie był w tym miejscu odnosił wrażenie, że zna to miejsce jak własną kieszeń. Połowa zapałki zamieniła się w czarny węgiel oświetlając drogę, gdy Profesor dotarł do ściany. Niewyraźny płomień ukazał mu zarys jakiegoś malunku. Zbliżył się. To co znajdowało się na ścianie wyglądało na świeże. Kiedy podchodził bliżej zobaczył, że jest to  napis od którego, co dziwne czuć było nieprzyjemny zapach. Gdy zapałka bliska była wypalenia odczytał jego treść. 
-Plas masarn- przeczytał głośno i wyraźnie napis na ścianie- hmm, co to znaczy, o co tu wszystko chodzi do cholery- dodał L.       
Wymawiając te słowa Profesor upadł niczym rażony prądem.

Obudził się. Na nowo stał przy wejściu do korytarza przy zakręconych schodach. L. wstał jakby cała sytuacja nie zrobiła na nim wrażenia. Ponownie sprawdził ilość zapałek.
-Zostało niecałe dziesięć -powiedział.- Musiałem je zużyć gdy nie byłem świadomy.     
Kolejny raz dziwna siła ciągnęła go za sobą. ,,Tym razem na górę’’ - pomyślał jakby całkowicie godząc się z tym co aktualnie się działo. Dał pierwszy krok. Drewniane schody zaskrzypiały tak głośno, że L. poczuł jak krew wypływa z jego uszu. Pomimo ogromnego bólu stawiał kolejne kroki. Każdy schodek skrzypiał równie boleśnie, ale nie mógł przestać iść do przodu. Opuszczając ostatni stopień poczuł się wolny. Tajemnicza siła puściła go, a on upadł niczym lalka rzucona przez znudzone zabawą dziecko. Leżał tak kilka minut. Uszy piekły go niczym wsadzone do ognia. W końcu wstał i spojrzał na zegarek.        
- Trzecia trzydzieści, szlak- przeklął robiąc ręką zamach.-  Niech to się już skończy!

Zaczął rozglądać się dookoła. Poza schodami widział kilka futryn bez drzwi. Pierwszy raz od początku tego zajścia czuł, że sam jest odpowiedzialny za swoje wybory. Strach zawitał do jego głowy. Postanowił zejść na dół, do drzwi którymi przeszedł z własnego mieszkania, ale gdy tylko stawiał nogę, pisk w uszach nie dawał mu iść dalej. ,,Najwidoczniej muszę skończyć to co zacząłem’’- pomyślał L. i niepewnie skierował się do pierwszej futryny po lewej stronie. Bardzo nierównym krokiem dotarł do drzwi. Pomyślał, że warto sprawdzić ilość zapałek w kieszeni, ale tym razem zaczął gnieść pudełko w pięści. Przekroczył próg. O dziwo pokój mimo braku okien był doskonale oświetlony. Widać było wszystko. Na pierwszym planie widoczne było zniszczone, metalowe łóżko, które zostało powyginane we wszystkie strony. Profesor podszedł, aby zobaczyć co się z nim stało. Pod łóżkiem zobaczył porcelanową zabawkę. Spokojnym ruchem podniósł ją z podłogi. Lalka przedstawiała klowna z czerwonym balonikiem w ręce. L. wstał i przyjrzał się bliżej pokojowi. Na ścianach wisiały obrazy. Na każdym były widoczne popękane szkła, jakby po pokoju przeszła fala kinetyczna i zniszczyła wszystko poza figurką klowna. Podłoga usłana była papierami oraz dziewczęcymi ubraniami. Kiedy profesor schylał się do kartek, poczuł jak w figurce klowna coś się porusza. Przyjrzał się jej dokładnie, zatrząsnął nią i rzeczywiście poczuł, że coś jest w środku. Wziął niepewny zamach i celując w ścianę na której nie było obrazów, rzucił zabawką. Porcelanowe kawałki znalazły się w całym pokoju tworząc z bałaganem znajdującym się w pomieszczeniu jedność. Profesor podniósł kartkę znajdującą się wewnątrz figurki. Rozłożył i przeczytał jej treść na głos.
-Lśnij.

Profesor L. złożył karteczkę na pół i schował ją do kieszeni płaszcza. Odwrócił się i wyszedł z pokoju kierując się do kolejnego.  Po przekroczeniu progu, w oczy rzucił się ogrom tego pomieszczenia. Pokój był zdecydowanie większy niż wyglądał zza drzwi. Tak jak w poprzednim w pokoju, brak okien nie zmienia faktu, że i w tym miejscu również było bardzo jasno. Ułożenie ścian i mebli  samo w sobie przypominało mały dom. Na środku znajdował się stół. Kiedy Profesor do niego podszedł zobaczył niedopitą butelkę z wódką i dwie szklanki. Poza tym obok szklanek leżały dwa rulony z pieniędzmi, gdzie jeden był zdecydowanie grubszy. Kiedy L. dotknął banknotów te rozleciały się i zamieniły w popiół. Idąc dalej musiał minąć rozebrany na części motor, najprawdopodobniej Romet Ogar. Po minięciu go, ujrzał małe, jednoosobowe łóżko. Profesor postanowił przyjrzeć się dokładniej. Zobaczył siekierę schowaną pod poduszką.  Kiedy lepiej się przyjrzał zwrócił uwagę jak łóżko się zmieniło. Pościel jakby w oka mgnieniu została pocięta i porwana, a gdy L. chciał podnieść poduszkę, cała pościel zaszła krwią. Profesor odruchowo wyrzucił ją z rąk, lecz krew nie przestała płynąc z pościeli.  Odwrócił się i chciał wybiec z pomieszczenie, gdy nagle za jego plecami rozpętał się ogień. Zaczął biec szybciej, W pędzie nie zobaczył części motoru o który się potknął. Szybko wstał i krzycząc zaczął uciekać. Ogień drażnił się z nim, doganiał go, aby po chwili dać mu kilka metrów przewagi. Wybiegając z pomieszczenia uderzył barkiem w futrynę. Przewrócił się. Od razu chciał wstać lecz poczuł ogromny ból w uderzonym ramieniu. Prawdopodobnie złamał obojczyk.   
-Ja już nie mogę. NIECH TO SIĘ SKOŃCZY!- wrzeszczał L.      
Obolały wstał i odwrócił się w stronę pokoju z którego wybiegł. Po ogniu nie było śladu. Dało się dostrzec stolik oraz łóżko. Wszystko było na miejscu, bez śladów ognia.

Zostały mu ostatnie drzwi. Futryna stała naprzeciw poprzedniego pokoju. Profesor był coraz słabszy. Co chwile, a to przeklinał wszystko w koło, żeby za chwile błagać o litość każdą możliwą siłę wyższą.  Zdrową ręką sprawdził jak jego złamanie.     
-Szlak!-przeklął pod nosem- Boli jak cholera.- Po czym zrobił niepewny krok w stronę ostatniego pokoju.

W przeciwieństwie do innych pokoi, w tym nie było nic widać. Do tego na wejściu przywitał go siarczysty mróz, gorszy od tego który pamiętał gdy ostatnio szedł do pracy. Zimno złamało Profesora. Upadł na kolana i zaczynam godzić się z własnym końcem. Odwrócił się na czworaka chcąc wyjść, ale nie zobaczył za sobą drzwi. Rozpłynęły się w mrozie. Otulił się płaszczem i zaczął zginać do pozycji embrionalnej.  Nagle usłyszał załomotanie pudełka z zapałkami w kieszeni. Zerwał się niemal na proste nogi i wyciągnął zapałki z kieszeni. Pudełko było pogięte, ale draska była w dobrym stanie.     
-Jak to tylko jedna zapałka?- Przyciągnął rękę bliżej twarzy L.- Co się z nimi do cholery stało?- Chciał wrzeszczeć ale mróz pozwolił mu jedynie na delikatne ruchy ustami.       
Był gotowy odłożyć pudełko do kieszeni i wtedy poczuł kartkę z pierwszego pokoju. Wyjął ją i bez zastanowienia starał się podpalić ją za pomocą ostatniej zapałki. Uderzył zapałką w krzesiwo. Nic się nie stało poza tym, że część siarki spadła z patyczka. Drugie uderzenie i efekt taki sam. L. uderzył trzeci raz, zapałka się złamała. Gdy już chciał ja upuścić, siarka zamieniła się w ogień. Bez namysłu przyłożył kartkę do ognia. Zajęła się żywym płomieniem. Mróz zniknął jak za dotknięciem różdżki, a płomień dawał jasną poświatę która i tak w małym stopniu oświetlał pokój ze względu na jego ogrom. Pomieszczenie nie miało ścian, a na pewno nie były one widoczne dla Profesora. Szedł on przed siebie patrząc się w palącą  kartkę. L. Zastanawiał się jakim cudem nie wypala się ona tylko płonie jak pochodnia, gdy nagle poczuł opór. Z nikąd pojawiła się przed nim ściana, a na niej trofeum ze świńskiego łba. L. zestresowany zbliżył się do znaleziska, gdy nagle usłyszał niemal demoniczny głos.       
-Witaj w wieży błaznów!      
Po pokoju zaczął nieść się obłąkany śmiech. Profesor cofnął się, gdy nagle sufit zaczął sypać się na jego głowę, żeby w końcu go przygnieść. Spadająca belka przygniotła mu nogi. L. leżąc na brzuchu starał się wydostać, cały czas jednej ręce trzymając palącą się kartkę. Druga belka spadając zmiażdżyła mu klatkę piersiową. Czuł jak uchodzi z niego życie, wziął oddech i czując jak rozpycha jego popękane żebra, stracił świadomość.

Obudził się w swoim fotelu. Serce waliło mu jak szalone, a oddech nie mógł się unormować. Spojrzał na zegarek.         

-Dziewiętnasta trzydzieści pięć, ale co to wszystko było? -Profesor złapał się za ramię. Obojczyk był cały. Nie czuł bólu po złamaniu. Spojrzał w prawą stronę. Filiżanka z kawą prawdopodobnie wypadła mu z rąk, a cała zawartość wchłonął dywan. Za oknem widać było padający obficie śnieg. Wstał. W lewej ręce miał plastikowe pudełko z nalepką ,,Lorafen’’. Pudełko było puste, a wszystkie tabletki leżały rozsypane na podłodze. Między nimi znajdowała się kartka, lekko nadpalona i złożona na pół. 


Anonimowy


Młody chłopak zbiegł ze schodów jak tylko usłyszał krzyk matki. Trzymał w ręce grubą książkę. Znalazł na strychu w zakurzonym pudle ze starymi rzeczami. Nosiła tytuł ,,Zjawiska paranormalne i co powinieneś o nich wiedzieć,, . Była stara i miała pożółkłe strony. Pierwsze strony podawały, że była z 1998 roku. Z racji, że Colin zaczął interesować się duchami po tym jak obejrzał jeden horror, zadowolony zabrał książkę bez wiedzy rodziców.

Nastolatek wszedł do kuchni skocznym krokiem, gdy zobaczył swoją mamę Lizę siedzącą na krześle z kubkiem kawy i dobrze znanego chłopca z zabawką w zaciemnionym rogu. Chłopak dobrze wiedział czemu go zawołała i co zapomniał zrobić. Mimo tego trochę się łudził, że nie zawoła go tym razem. Miał ważniejsze rzezy do odkrycia jednak jego mama zdawała się tego nie rozumieć! Położył książkę na stole i skierował się do brudnych naczyń po jego kolacji.

- Ile razy mam ci dziecko powtarzać żebyś sprzątał po sobie? Aż tyle oczekuję? - zapytała już

lekko zmęczona kobieta. Spojrzała na swojego syna. Jego brązowe loki były roztrzepane na wszystkie strony. Zawsze starała się je mu układać jednak pod koniec dnia i tak żyły własnym życiem. Zupełnie jak ich właściciel.

- No przecież sprzątam...Sorki zapomniało mi się. Znowu. - przyznał. Starał się jednak, gdy

tylko kończył jedzenie, przypominało mu się o czymś innym co miał wykonać. Takie błędne koło.

- A co takiego robiłeś, że znowu zajęło ci głowę? - zapytała, widziała, że z jej chłopcem coś się działo... Jej instynkt macierzyński to podpowiedział. Colin miał jakiś problem, nad którym rozmyślał w koło, jednak nie chce się nim podzielić.

- Ehhh no wiesz, szkoła! - wydukał Colin

- I ta cegła była ci potrzebna do nauki matematyki? - zapytała mama sięgając po wcześniej

zostawioną na stole książkę. Gdy tylko zobaczyła jej okładkę znieruchomiała.

- Czemu to masz Colin? Ile razy mówiłam ci żebyś nie chodził sam na strych?

- Ale to tylko książka! I tak jej nie używasz. Z resztą bardzo chciałem ją przeczytać!

- A od kiedy ty taki chętny do czytania? Jeszcze o duchach. Ostatnio bałeś się przecież oglądać z nami horror. - zaśmiała się Lize

- To było dawno temu mamoo! I nieprawda, ostatnio oglądałem horror z Bartkim i Nickiem

Kobieta spojrzała pobłażliwie na syna. Martwiło ją jego nowe zainteresowanie. Dlaczego niemógł jak każdy nastolatek lubić sportu czy motorów? Rzeczy paranormalne nie były zabawą. I je syn musiał to zrozumieć. Gdy Colin skończył czyszczenie, odezwała się.

- Colin chodź na chwile, coś ci opowiem.

- O co chodzi?

- Chcę ci wyjaśnić, że duchy i inne tego rzeczy nie są zabawą. To bardzo...

 - Wiem mamo! Przecież nie wzywam duchów w pokoju. - przerwał jej

- Colin nie przerywaj, jak mówię. Jesteś już duży więc chcę ci opowiedzieć historię. To było chyba 18 lat temu... ja twój tata, ciocia Sonia, wuj Krystian i kilka naszych innych znajomych z tamtych czasów, wyjechaliśmy w góry. W Tatry dokładnie, do Zakopanego.

 - Ale przecież nigdy nie chcecie tam jeździć jak was prosiłem.

- Tak... I jeśli skończysz mi przerywać to dowiesz się czemu. Byliśmy młodzi, wynajęliśmy jeden domek na nas wszystkich. Było cudownie, bawiliśmy się, zwiedzaliśmy i nie ukrywam imprezowaliśmy. Możliwe, że to był największy błąd. Trochę przesadziliśmy i ktoś zaproponował wywołanie ducha z racji, że interesowałam się tym. Uznaliśmy to za super rozrywkę i zaczęliśmy. Zebraliśmy, że w innym pokoju, była już noc. Po wszystkim nic się nie działo, więc głupio uznaliśmy, że nie zadziałało. Zgasiłam z Krystianem świece i wróciliśmy do salonu. Po kilku godzinach, gdy zaczęliśmy sprzątać dom, Sonia weszła do wczesnej wspomnianego pokój i zobaczyła, że pali się jedna świeca i okno było uchylone. Przez co był tam strasznie zimno. Zawołała nas wystraszona, ponieważ myślała, że świeczki były zgaszone. Wszyscy się trochę wystraszyli jednak zarzuciliśmy to na alkohol. Że przez to nie zgasiliśmy świec i nikt nie zauważył otwartego wtedy okna. Jak teraz na to patrzę, zrzucanie na alkohol było głupie. Nigdy dużo nie piłam więc nie mogłam od tak zapomnieć. Reszta dni wyglądała tak samo. Działy się dziwne rzeczy jednak każdy nie chciał wierzyć w to, że udało się nam sprowadzić zjawę, dlatego usprawiedwialiśmy to. Dziwny zapach w pomieszczeniach? Coś się zapewne rozkłada pod domem. Otwierające się szafki w kuchni? Dom był stary, meble tak samo i to pewnie przez to.  spadające kołdry z łóżek w nocy? Było zimno i każdy próbował zabrać innym pierzynę. Tak rzez cały wyjazd...- Lize westchnęła na te wspomnienia, patrząc na zaciekawionego syna kontynuowała dalej - Przestaliśmy to robić po powrocie do domu.  Gdy zaczęliśmy widzieć białą, rozmazaną postać za naszymi oknami co noc. Każdy członek rytuału to widział. Jednak każdy inaczej. Krystian widział mężczyznę, tata sam zarys sylwetki, Sonia samą białą mgłę wpatrującą się w nią. Ja widziałam kobietę. Starą. Wtedy zorientowaliśmy się, że duch wywołany w Zakopanym podążył za nami do domów. Z jednego ducha powstało kilka. Jego dusza się rozłączyła i podążyła z każdym z nas, ukazując się nam w innych postaciach. Musieliśmy się spotkać i odwołac duch... każdy był wystraszony. To nie było już wzywanie go dla zabawy tylko ostatnia deska ratunku by nas opuścił. Zrobiliśmy wszytko jak najdokładniej. Jednak potem już nas nie nawiedzał. Przez długi czas dalej żyliśmy w strachy. Pochowałam wszystkie rzeczy jakie miałam powiązane z duchami. Nie widziałam go od czasów twoich narodzin Colin... dlatego tak bardzo martwię się, że sprobójesz coś takiego zrobić...- wyjaśniła zrezygnowana. Spojrzała na nastolatka jednak jego oczy

wskazywały, że był gdzieś indzie. Był zamyślony. Colin właśnie sobie uświadomił. On nie szukał informacji o zjawach dla ciekawości i hobby. On szukał odpowiedzi. Z wiekem zacząć zauważać i rozumieć wszystko. A teraz ta historia! Chłopak spojrzał do ciemnego przedpokoju przed nim. Był tam. Mały, biały chłopiec z misiem w ręce. Patrzył się na niego jak zwykle. Gdy mył zęby. Gdy jadł. Uczył się albo grał w piłkę. Zawszę stał w ciemności. Colin zawsze myślał, że ma jakieś przewidzenia. Że coś jest z nim nie tak. Próbował siebie naprawić! Myślał, ze to jego wina, że chłopieć nie chciał go zostawić. Tymczasem to duch jego matki sprzed tylu lat. Ale dlaczego Colin? Dlaczego nie jego rodzice lub ciocia Sonia? Co zrobił niewinny nastolatek, że duch od narodzin nie chce go opuścić?



A. Spychaj


Kilkoro przyjaciół postanowiło pojechać na weekend do domku górskiego. Ten domek był własnością rodziców jednego z przyjaciół, więc co roku urządzali tam wieczór Halloweenowy. Schemat był zawsze taki sam lub trochę zmieniany: dużo jedzenia i picia, dużo strasznych gadżetów i bardzo dużo strasznych opowieści, najlepiej przez całą noc. Robili wtedy też konkurs, kto najdłużej wytrzyma na nogach i nie zaśnie. Właśnie temu miały służyć te straszne historie, które sobie opowiadali. Ale mimo ich straszności, niezbyt się potem bali, bo przyjaciele znali się jak łyse konie i wiedzieli, że to wszystko jest zmyślone, chociaż brzmi naprawdę okropnie. Jednak zdarzało się, że czasami ktoś mocno się wystraszył i wtedy takie opowieści miały sens. Ważna też była pogoda. Jeśli było ładnie, to rzeczywiście historie na nich nie działały i wtedy wspólnie się śmiali. Ale jeśli pogoda była zła, wiał wiatr lub nawet zaczynał padać już śnieg, to wtedy nie tylko tych historii można było się wystraszyć, ale też otoczenia dookoła. Akurat w ten weekend, kiedy pojechali do domku, panowała okropna pogoda, czyli była wichura i padał śnieg. Ktoś mógłby powiedzieć, że to idealny czas na wieczór Halloweenowy, ale przyjaciele trochę się bali, mimo, że jeszcze nie zaczęli nic robić. Wystarczyło posłuchać szumu wiatru, który wcale się nie uciszał. A poza tym, nikogo nie było w pobliżu, bo ten domek górski był położony na odludziu, nad czym nikt wcześniej się na zastanawiał. Więc w razie czego nawet z pomocą nikt by nie przyszedł. No, ale jednak przyjechali do tego domku i głupio byłoby od razu wrócić, bo rodzice daliby im wycisk, że są mięczakami. Postanowili, że dadzą radę wytrzymać weekend w górach, mimo niezachęcającej pogody. W końcu było ich kilkoro, więc zawsze ktoś kogoś wspierał. Kiedy już byli na miejscu, to zgodnie stwierdzili, że widok domku ich przestraszył. Może to ze względu na pogodę, a może po prostu ich wyobraźnia już zaczynała działać. Mieli wejść do środka, kiedy zerwał się tak mocny wiatr, że drzwi praktycznie same się otworzyły. To raczej było niemożliwe, bo były przecież zamknięte, ale wiatr zrobił swoje i przyjaciele byli jeszcze bardziej przestraszeni. Z jednej strony nawet się cieszyli, bo Halloween jest od tego, żeby choć trochę się bać, ale z drugiej strony chyba zaczynali być zmęczeni już na samym początku tego weekendu, a dopiero co przyjechali. W pośpiechu więc wchodzili do domku, zupełnie jakby coś ich goniło. W środku zapalili światło i strach powoli zaczynał ich opuszczać. Do czasu, kiedy trzeba było wyjść na zewnątrz po drewno do kominka. I tu się okazało, że nikt sam nie pójdzie, więc poszli wszyscy. Każdy nazbierał trochę drewna, a że było ich kilkoro, to po powrocie do domku i ułożeniu drewna przed kominkiem, okazało się, że uzbierali niezły stos. Cieszyli się z tego bardzo, bo dzięki temu przetrwają weekend w cieple, bez konieczności ponownego wychodzenia na zewnątrz, na tę okropną pogodę. Humory mieli dobre, więc zaczęli się rozpakowywać. Jedzenie i picie schowali w lodówce, a wszystkie gadżety poukładali na podłodze i również sami tam usiedli. W końcu podłoga pokoju jest najlepsza do opowiadania i słuchania strasznych opowieści. Mieli ze sobą również latarki i zapas baterii, oczywiście one miały im służyć do straszenia innych w czasie opowiadania jakiejś historii, ale wiedzieli też, że może się zdarzyć brak prądu. Początkowo grali w karty, jedli i pili, opowiadali sobie wydarzenia mijającego tygodnia – co się zdarzyło w szkole i po szkole, dużo było przy tym śmiechu, jak to wśród przyjaciół. Wobec siebie starali się być bezkonfliktowi, a nawet jeśli zaczynali sobie dokuczać, to po przyjacielsku, bez obrazy. Byli po prostu bardzo dobrze zgraną paczką przyjaciół i uwielbiali swoje towarzystwo. Dzięki temu zawsze byli dobrze przygotowani na wspólne wyjazdy, czy to szkolne wycieczki, czy wakacje lub ferie, albo właśnie weekend Halloweenowy. Nic nie umykało im sprzed oczu, każdy patrzył na innego i mu pomagał w razie potrzeby. Samolubstwa czy egoizmu na pewno nie można było im zarzucić. Grali w karty i planszówki przez jakiś czas, żeby doczekać głównej atrakcji wieczoru, czyli godziny duchów. To miała być północ, ale czasami ich niecierpliwość brała górę i już między 22 a 23 zaczynali wieczór/noc strasznych opowieści. Tym razem pogoda dominowała i nie bardzo mogli się skupić na graniu i opowieściach o szkole, ale jakoś wytrwali i to nawet do 23. Potem zrobili losowanie, kto zacznie opowieści i ułożyli całą kolejkę. Te historie głównie były wymyślone, ale zdarzało się, że ktoś opowiedział coś prawdziwego, co przydarzyło się komuś w rodzinie, czy innej sobie ze szkoły i wtedy najczęściej było to coś strasznego. Oczywiście zawsze ktoś coś dodawał od siebie, żeby opowieści były jak najbardziej strasznie i mroczne. Czasami do złudzenia przypominały jakiś film czy serial, ale opowiadający zarzekał się, że nie mówi o tym, co widział w tv, czy w internecie, czym wywoływał najczęściej salwę śmiechu wśród pozostałych słuchaczy. Wtedy wszyscy się rozluźniali, a osoba mówiąca jakby tylko na to czekając, wyskakiwała z czymś nieprawdopodobnie przerażającym, i wtedy reszta miała chęć schować się pod łóżko, zatkać uszy i nie słyszeć nic. Ale zawsze ktoś przezwyciężał lęk i stawiał wszystkich do pionu, wracali więc na miejsca i słuchali dalej. W czasie trwania opowieści opowiadający przebierali się, żeby było jeszcze straszniej. Mieli ze sobą różne gadżety, np. maski, okulary, nosy, peruki, peleryny, kły, zabrali nawet sztuczną krew. Gdy osoba mówiąca była już w przebraniu, to reakcje były przeróżne. Niektórzy byli bardzo wystraszeni, bo zdarzało się, że chwilowo nie poznawali danej osoby. A inni dostawali takiego ataku śmiechu, że nie mogli się uspokoić i przez nich nie szło niczego opowiadać. Ale ogólnie byli zgodni i jak już wszyscy byli gotowi do słuchania, to zbijali się w ciasną grupkę i wpatrywali się w swojego przedmówcę. W czasie trwania wieczoru/nocy duchów wiatr się wzmagał, co jeszcze bardziej pobudzało wyobraźnię mówiącego, ale również i słuchaczy. Gdy tak się skupiali w słuchaniu historii, wiatr postanowił to ich skupienie przerwać. Nagle podmuchy zaczęły przypominać krzyki, jęki, wrzaski i przyjaciele nie bardzo wiedzieli, czy są na pewno sami, czy może jednak ktoś jest w domku i przyczaił się na nich, czekając na odpowiednią chwilę, żeby się odezwać. Ale wcześniej sprawdzili wszystkie kąty i wyglądało na to, że są sami. Zaczęli podchodzić do okien i wyglądać przez nie, ale w ciemności nic nie było widać, na dodatek padał deszcz. W końcu wiatr i deszcz połączyły siły i zaczęły walić o szyby tak mocno, że wszystkich dopadł strach i przerażenie, i do okien już nikt nie podchodził, bo dokładnie w tych momentach odgłosy zdawały się być coraz groźniejsze. Ich wyobraźnia też im przeszkadzała, bo już nie słuchali historii, tylko podsuwali sobie różne pomysły na temat tego, co może się dziać na zewnątrz. Mimo, że byli pewni, że to tylko wiatr i deszcz, to jednak w taki wieczór wszystko jest możliwe. Po jakimś czasie pogoda zaczęła się uspokajać, odgłosy cichły i chociaż nic nie było widać za oknami, to przyjaciele wiedzieli, że największy strach już był i właśnie mijał. A tak przy okazji stwierdzili, że konkurs na najbardziej wytrwałą osobę, która nie zaśnie, wygrali wszyscy. Bo wszyscy dzielnie czuwali w nocy, słuchając dziwnych odgłosów wiatru i deszczu i pilnując, czy jednak ktoś ich nie odwiedzi, albo co gorsza, nie zaatakuje. Gdy już zaczynało się rozwidniać, położyli się przed dogasającym kominkiem, żeby przespać się chociaż trochę, zanim wrócą do domu. Udało im się to bez problemu, bo pogoda wróciła już do normalności. Spakowali się i chociaż trochę się bali wyjścia z domku, to wiedzieli, że tego nie unikną. Wyszli więc i pożegnali się z domkiem w górach, machając do niego i obiecując, że za rok tu wrócą. I odjechali z uśmiechem na ustach i niezłymi wspomnieniami w głowie.



DZIECI

K. Kajzer

Tajemnica opuszczonego szpitala


Zaczęło się to tak… W małym miasteczku, w stanie Arizona, wychowywał się chłopak o imieniu Toby. Był to trzynastoletni, jak na swój wiek, dobrze zbudowany młodzieniec o ciemnych oczach i czarnych włosach. Toby mieszkał na obrzeżach miasta, w małym domku z ogródkiem. Miał grupkę przyjaciół, którymi nieraz przeżywał niesamowite rzeczy. Ta historia jednak mrozi krew w żyłach, a przeciętnemu nastolatkowi nie przyśniłaby się nawet w najgorszych koszmarach.

Podczas pewnego listopadowego wieczoru Toby udał się na długi spacer ze swoim psem Fredem. Było kompletnie ciemno, gdyż o tej porze roku szybko zapadał zmrok. Toby nie przejmował się tym jednak i pewnym krokiem wyruszył na spacer. Przechadzał się ze swoim pupilem po pobliskim lesie, słuchając muzyki i oddając się naturze. Wysokie, wręcz przerażające drzewa, złociste liście pod nogami i cisza, która dawała nastolatkowi ukojenie. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy Fred zaciągnął go bardzo daleko od domu, w ciemny i ponury las. Toby był odważny, nie bał się ciemności ani innych podobnych rzeczy. Nagle natrafił na spory budynek stojący pośrodku polany. W oczy rzucały się: szara elewacja z widocznymi śladami zużycia, powybijane okna, zarośla okalające obiekt. Zafascynowany Toby ruszył w stronę budynku. Wszedł do środka, zostawiając Freda na zewnątrz. Kiedy był już w środku, zauważył, że jest to szpital, prawdopodobnie opuszczony. Było około godziny 21.00, więc nastolatek zdecydował, że wróci do domu, a następnego dnia wybierze się w to miejsce z przyjaciółmi.

Nazajutrz zaproponował znajomym zwiedzanie szpitala, na co tamci natychmiast się zgodzili - uwielbiali takie miejsca. Od razu po lekcjach Toby wraz ze swoimi przyjaciółmi wyruszyli do lasu. Mieli latarki, którymi oświetlali sobie drogę oraz scyzoryki. Łącznie nastolatków była szóstka: Toby, Alex, Jason, Bella, Maxine oraz Stacy. Podekscytowani dotarli do budynku i powoli do niego weszli. W środku było mnóstwo pokoi. Sprzęty medyczne, pokoje pacjentów, sale operacyjne. Wszystko zniszczone, w pomieszczeniach panował nieprzyjemny zapach, a sam szpital emanował dziwną energią. Przyjaciele postanowili się rozdzielić – Toby i Jason, Stacy i Alex, Bella i Max. Tak podzieleni ruszyli na oddzielne piętra. Stacy i Alex, którym przypadła piwnica i podziemia budynku, powoli schodzili po stromych schodach w głąb ciemniej otchłani. Szybko włączyli latarki i zaczęli eksplorować pomieszczenia. Był to długi korytarz z małymi lampkami, które przestały świecić, gdy od szpitala został odłączony prąd. Szli korytarzem, oświetlając sobie drogę latarkami, aż dotarli do ostatniej, największej Sali…

W tamtym momencie Toby i Jason zwiedzali już piętro, oddział dziecięcy. Był to najlepiej zachowana część szpitala. Łóżeczka stały na swoich miejscach, malunki zwierząt i postaci z bajek na ścianach wyglądały schludnie, nie widać było, że miejsce to jest opuszczone. Wszystko wyglądało normalnie, ale do czasu. Jason krzyknął, na widok śladów krwi na podłodze. Czerwona plama znajdowała się w jednym z pokoi dla dzieci, gdzie te mogły bawić się i spędzać czas.

- Co tu robi ta plama krwi? - zapytał niepewnie Toby. - Pomieszczenie wygląda mi na pokój zabaw, to niepokojące.

- Powinniśmy powiedzieć o tym reszcie? - Jason spojrzał na kolegę.

- Tak myślę - odparł Toby i wyciągnął krótkofalówkę.

Kiedy wszyscy zostali poinformowani o nietypowym znalezisku, ustalili, że jeśli zobaczą jeszcze jedna niepokojąca rzecz – wrócą do domów. Toby i Jason powoli wycofali się z pokoju i ruszyli do innych pomieszczeń.

Tymczasem Alex i Stacy badali już ostatnie pomieszczenie podziemi. Wiadomość o plamie krwi sprawiała, że przy najmniejszym dźwięku odskakiwali i nerwowo się rozglądali. Nagle Stacy zauważyła niewielki otwór w ścianie, podeszła więc bliżej i natychmiast wrzasnęła. W otworze zobaczyła parę czerwonych oczu, wpatrujących się w nią. Przerażona dziewczyna wpadła w panikę, na co zdziwiony Alex zapytał:

- Stacy, wszystko w porządku, co się stało?

- Musimy stąd wyjść i to teraz - wyjąkała przyjaciółka.

Szybko ruszyła w stronę wyjścia z pokoju, na co postać siedząca we wnęce gwałtownie wybiegła i rzuciła się na dwójkę nastolatków. Alex w ostatniej chwili odepchnął Stacy. Przyjrzeli się postaci dokładniej. Była to humanoidalna istota, o długich, czarnych włosach. Miała na sobie białą sukienkę, ubrudzoną krwią. Stała tak, w przerażającej pozycji. Roztrzęsiony Alex wyjął krótkofalówkę i powiedział reszcie przyjaciół o tym, co się dzieje. Opisał tę istotę i kazał znajomym uciekać, na co „kobieta” rzuciła się na niego, wyciągając zza pleców nóż. Stacy krzyknęła i pobiegła do wyjścia, jednakże nie zdążyła nawet otworzyć drzwi. Piwniczka stała się grobem dwójka przyjaciół.

Spanikowani nastolatkowie usłyszeli w słuchawce przeraźliwy krzyk, a następnie zapadła cisza. Wiedzieli, że Alexowi i Stacy grozi niebezpieczeństwo, więc pobiegli do podziemi. Kiedy weszli do Sali, zobaczyli martwe ciała dziewczyny i chłopaka i stojącą nad nimi postać. Bez wahania zatrzasnęli ciężkie drzwi i zaczęli biec do wyjścia. Po opuszczeniu szpitala zauważyli przez wybite okno uśmiechającą się kobietę. Rzucili się w stronę bramy i pognali do domu Jasona, który mieszkał najbliżej tej strony lasu, z której wybiegli. Po wejściu do domu, Jason poszedł szukać swoich rodziców, żeby powiedzieć o „kobiecie”, ale okazało się, że pojechali do swoich znajomych. Nastolatkowie usiedli na kanapie i patrzyli na siebie w milczeniu, nie rozumieli, co się stało. Siedzieli tak przez 40 minut.

- Chodźmy do mnie - Toby przerwał ciszę. – Moi rodzice na pewno będą w domu, zadzwonią na policję.

- Dobry pomysł, nie wiem co to za istota, ale to było przerażające - mruknęła Bella.

Przyjaciele po 10 minutach byli już na miejscu. Toby powiedział rodzicom o całej sytuacji, ale niestety oni stwierdzili, że to głupi żart. Po chwili jednak, gdy zauważyli, że nastolatkowie są zdenerwowani, a ich oczy spuchnięte od płaczu, zadzwonili na policję. Gdy funkcjonariusze przeszukali budynek, nikogo nie znaleźli. Postać zniknęła, a ciała Alexa i Stacy zostały zabrane.

Od tych strasznych wydarzeń minął miesiąc, odbył się pogrzeb dwójki zamordowanych przyjaciół. Wszystko powoli wracało do normy, jednak dziwne uczucie nie opuszczało nastolatków. Potem nastała zima, gruba warstwa białego puchu spadła na ziemię, w miasteczku panowała przyjemna atmosfera świąt. Jarmarki, choinki, świąteczne ozdoby. Toby nie chodził już do lasu, szczególnie w nocy. Wiedział, że czyha tam zło, które nigdy, przenigdy nie śpi i czeka na bezdomnych ludzi. Kładąc się spać, Toby do teraz czuje obecność kobiety. Jednakże jeszcze nie zauważył jej, uśmiechającej się z nożem w ręce, stojącej tuż za oknem, wpatrującej się w niego swoimi strasznymi, czerwonymi oczami… Stoi tam każdego wieczoru gotowa do ataku i morderstwa. Zło nigdy nie śpi…


 

K. Jastrzębowska


To pomieszczenie jeszcze miesiąc temu wyglądało inaczej. Pachniało perfumami z nutą różowego pieprzu, ściany były w nienaruszonym stanie, a przedmioty na półkach były poukładane. Teraz ściany były brudne i powgniatane od uderzeń, biurko było pełne chaotycznie rzuconych dokumentów i przedmiotów, a na parapecie stało coraz więcej butelek po alkoholu i nieopróżnionych popielniczek. Na łóżku leżał mężczyzna, który na dźwięk otwieranych drzwi uniósł tylko głowę, żeby zaraz i tak opuścić ją na poduszkę i wydać pomruk.

- Wyglądasz jak trup – podsumował lakonicznie gość, spoglądając na gospodarza.

- Wynoś się stąd, serio.

- Nie, Bob, mówię poważnie. Kiedy ostatnio się ogoliłeś albo myłeś? I pijesz? Myślałem, że zależy ci na tym śledztwie.

- Po co tu przyszedłeś? Jakieś wieści, czy udajesz moją matkę?

- Mam wieści, ale nie takie, jakich oczekujesz.

- James, powiesz mi kiedyś, czy mam czekać jak na badania z Narodowego Funduszu Zdrowia?

- Nie znaleziono sprawcy. Kamery nic nie wykazały. Żadnych odcisków palców, na nożu były tylko te jej. Ktoś musiał usunąć nagrania z kamer, a zabójca dokonał zbrodni idealnej. Mnie to wygląda na samobójstwo.

- Moja żona nie popełniła samobójstwa. Była uśmiechnięta, cieszyliśmy się z narodzin Emily. Nie zostawiłaby jej.

- Więc jak sądzisz, kto to zrobił?

- Ktoś ją zabił, zadźgał ją i wyjął nóż. Ktoś nie chciał jej ciąży. Miała bezpłodną przyjaciółkę, która odwróciła się od niej, gdy usłyszała o ciąży…

- To nonsens. Odwala ci, pogódź się z tym, że coś się stało i popełniła samobójstwo. Jestem gliną, tak? Miałem setki takich spraw. Może coś się stało, może między wami gorzej się układało? Pomyśl.

- Wyjdź, Wyjdź, zanim ci przyłożę.

- Uspokój się…

- Wyjdź – wrzasnął mężczyzna, rzucając szklanką wody w przyjaciela, który nagle skoczył w bok, ledwie unikając uderzenia Widząc, że jego znajomy nie jest w nastroju do przyjmowania gości, wymamrotał słowa pożegnania i wyszedł.

 

Przez parę kolejnych dni wszystko wyglądało tak samo, a każda minuta była jak wieczność. Policja była bezradna, a przyjaciółka zmarłem nie została uznana za podejrzaną, ponieważ miała alibi. Co prawda na pytania dotyczące Clary odpowiadała krótko i przy jednym z nich wybuchła gniewem, ale jej siostra potwierdziła, że w dniu tragedii były razem nad jeziorem.

- Tak w ogóle to co z tą ciężarną? - zapytał komendant policji, gdy James wrócił z wezwania. - Jakieś ustalenia?

- Nic nowego. To było samobójstwo, zostawmy już ten temat.

- Nie mów mi, co robić. Gdzie była ta cała Camila?

- Nad jeziorem.

- Też mi alibi. Jednym dowodem na to są słowa jej siostry. Nie wiem jak ty, ale ja swojego brata też bym bronił. Załatwiam wam nakaz, a wy macie przeszukać jej mieszkanie. Jej siostry też. Proszę zabezpieczyć telefony i założyć im podsłuch. Tak, żeby o tym nie wiedziały.

- Dzisiaj?

- Nie, wczoraj, baranie! – warknął poirytowany komendant. – Rób, co mówię, a teraz zejdź mi już z oczu. Ruszacie się jak muchy w smole.

Już następnego dnia James miał całkowicie inne zdanie na temat przyjaciółki zmarłej. Camila miała być zazdrosna o
idealne” życie znajomej, to już był pewien motyw. Mało tego, w jej rozmowach z siostrą znaleziono wiadomości, w których kobieta mówiła, że nie chce rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Wszystko było niejasne, ale było coraz więcej drobnych poszlak, które wskazywały właśnie na nią.

- Bob, stary… To naprawdę mogło być zabójstwo. Nie możemy tego potwierdzić, ale to też możliwe… Tylko będzie naprawdę ciężko znaleźć sprawcę. Sam wiesz…

- Wiem… Ale chcę sprawiedliwości. To była moja żona…

- Obiecuję, że zrobię, co tylko w mojej mocy. Naprawdę.

- Przeglądałeś kamery?

- Ja nie, ale jakoś tak. Nic.

- Przyjrzyj je, proszę. Jeszcze raz.

- Po co, skoro…

- Zrób to ty.

- Dobrze, zrobię. Tylko dlatego, że wiszę ci przysługę.

- Dziękuję, stary. Naprawdę.

***

Nagrania z kamer wykazały coś dziwnego. James zauważył sylwetkę kobiety wchodzącej do mieszkania około dwóch godzin przed zgonem Clary. Wysoka, szczupła, kręcone włosy… To prawdopodobnie była Camila.

James odłożył płyty walające się na biurku i rozpłakał się. Czuł się tak, jakby minął się z powołaniem. Jak najgorszy glina na świecie. Jak mógł tego nie zrozumieć wcześniej?!

Miał już naprawdę dość tego. To było przerażające i… przykre. Zamordować byłą koleżankę i to z dziećmi…

- James, to ja, Bob…

- Czy ty płaczesz…?

- Rozmawiałem z Camilą. Sprawa jest rozwiązana…

- Tak, wiemy o tym. Jadę ją aresztować.

- Nie.

- Nie? Przecież to ona zabiła Clarę.

- Nie… Była w mieszkaniu około dwóch godzin wcześniej, żeby porozmawiać z moją żoną. Zaprosiła ją, żeby się pożegnać.

- Pożegnać…?

- Miałeś rację… To było samobójstwo.

- I Camila pozwoliła jej…?

- Nie. Camila została zaproszona na kawę i rozmowę, żeby się pogodzić. Clara dała jej list i poprosiła o odczytanie później Tyle, że to nie była słodka karteczka „jesteś świetną przyjaciółką”. To był list samobójczy, ale Camila bała się o tym powiedzieć. Powiedziała dopiero, gdy zorientowała się, że jest główną podejrzaną.

- A ty skąd wiesz?

- Słuchaj tego…

 

Bob,

Kiedy urodziła się Emily nasze życie przewróciło się do góry nogami. Ty byłeś szczęśliwy, że zostałeś ojcem, a ja… ja zachorowałam. I to dość poważnie. Depresja poporodowa męczyła mnie w każdej mijającej godzinie, minucie, sekundzie. Uczucie, że sobie nie poradzę z macierzyństwem, brak zadowolenia  z jej obecności… Tak, kocham ją, czuję to, lecz z jakiegoś powodu, gdy patrzę na nią, chce mi się płakać. Czuję, jakbym nie była do niej ani trochę przywiązana i nie była jeszcze gotowa na to, aby być czyjąś matką. Na samą myśl o tym, że zaraz muszę ją nakarmić, czy zmienić jej pieluchę, czuję wielkie zniechęcenie. Męczy mnie to, że nie potrafię się cieszyć się cieszyć z tego, iż mała wersja nas wyszła na świat, a co, dopiero, gdybym urodziła drugie dziecko. Tak Bob, było drugie dziecko - w moim łonie. Wiem, że usunięcie siebie i tego małego człowieka, którego nie mogę urodzić, to będzie najbardziej samolubne, co mogę zrobić, lecz błagam o wybaczenie… Emily będzie lepiej bez matki, niż z taką, która nie ma ani trochę siły i ochoty, aby się nią zajmować. Jak już wspominałam - kocham tę małą kruszynę, ale nie jestem w stanie wychowywać jednego dziecka, a co dopiero dwójki. Depresja jest jak podstępny zabójca. Wszystko w twojej głowie mówi ci, że wszystko robisz źle, nie poradzisz sobie, a jedynym wyjściem z tej całej okropnej sytuacji jest śmierć. W końcu zaczynasz podążać za tymi myślami i popełniasz ten samolubny czyn. Zostaje po tobie tylko właśnie taki list. Jesteś wspaniałym ojcem, mężem, przyjacielem… Szkoda, że ja nie potrafiłam taka być.

Kocham Cię,

Clara.

 


N. Janiuk

 

Pewnego dnia w czwartek pan Marek zadzwonił do mamy Karola i Zosi. Z niechęcią pani Lewczyk zaczęła ubierać się żeby wyjść do pracy. Nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Hejka! - Krzykneła Gabrysia. Gabrysia to była ciocia Karola i Zosi czyli siostra pani Lewczyk.

Karol szybko zbiegł ze schodów i poszedł przywitać się.

- Gabi! Cześć! - Zawołał. Gabi to była jego ulubiona (i jedyna) ciocia, bo się zawsze z nim bawiła.

- Cześć, maluch – powiedziała Gabi. – gdzie Zosia?

- Na górze. Chodź pobawimy się!

Tak minęły następne dwie godziny. O 21:00 Gabi poszła położyć Karola spać. Miał tylko 7 lat, i musiał się kłaść szybciej. Kiedy Karol zasnął poszła do Zosi.

- Hej! – powiedziała 13-letnia Zosia. – Posiedzisz ze mną?

- Sorrki, nie mogę. Jestem wykończona! Jutro pogadamy. Dobranoc!

Od razu jak zeszła na dol położyła się na kanape. Jak już prawie zasneła, zadzwonił telefon.

- Dzwonię żeby poinformować, że pani Lewczyk zgineła.

Gabrysi krew zamarzła w żyłach. Chciała wiedzeć więcej, ale osoba po drugiej stronie już się rozłączyła. Gabi położyła się na kanapie i płakała do rana.

O 8:00 rano Zosia zeszła na dół, i widziała że gabrysia leży nie przytomna na kanapie i ją obudziła Gabi wyglądała jak duch, cała biała z worami pod oczami.

- C-Co? A, dobra, hejka. Włączymy telewizje? – powiedziała.

Karol jak usłyszał słowo ‘telewizja’ od razu zbiegł na dół. Gabi wzięła pilot i włączyła telewizor. Włączył się automatycznie na wiadomościach. Próbowała przełączyć, ale pilot się zaciął.

Potem, stało się coś czego nikt się nie spodziewał. Pojawiła się twarz Pani Lewczyk i pod nią było napisane „Zaginiona osoba”. Zosia się popłakała a Karol, który nie umiał jeszcze czytać widząc zdjęcie mamy zapytał

- Czy mam jest sławna?

Minely 2 godziny. Zosia poszła na góre i spojrzała w lustro, które wisiało na schodach. Dotknela siebie, zobaczyła wielkie, czarne oczy po drugiej stronie lustra.

2 minuty później cała trójka stała przed schodami.

- Co my mamy zrobić? Ja nawet nie wiem co to było – powiedziała zapłakana Zosia.

- Może rzucić w to czymś? – zapytał Karol, i jednym ruchem rzucił wielką książką i lustro się rozbiło. Za lustrem był mały pokój. Na ziemi leżała jakaś paczka, przykryta kocem. Zosia nogą sciągneła koc, a tam leżało zgniłe ciało pani Lewczyk. Zosia się rozpłakała znowu, a Gabi szybko przykryła Karolowi oczy.

- O fuj fuj fuj nie mogę! – krzyczała Zosia. – ale nadal nie wiemy co to były za oczy.

- Jutro pójdziemy do biblioteki – powiedziała Gabrysia – może tam coś będzie.

Następnego dnia, poszli szukać jakiejś odpowiedzi. Po 20 minutach, Zosia przyszła i położyła Wielką Książke na stół. Była duża i czarna, i wyglądała jak by była przeklęta.

- Może tu coś będzie – powiedziała.

Zaczeli przeszukiwać całą książke. Nagle Karol krzyknął

- Tutaj! „Potwór z lustra!. To chyba to!

Gabrysia zaczeła czytać.

- Potwór z lustra to jest istota która jest niewidoczna gołym okiem. Żyje w lustrach, i w każdym lustrze w którym było tworzy się mały pokój. Żeby pozbyć się potwora trzeba zepsuć lustro. Potwór może wciągać ludzi do tego pokoju i potem zabiera lub wchłania ich duszę. UWAGA! Jeżeli się wypuści potwora trzeba go złapać albo wejdzie do następnego lustra. Najlepszy sposób na złapanie potwora jest pułapka.

Zamknęła książkę i zapytała

- Ktoś zna sposób na złapanie potwora?

Następne 20 minut minęło jak wszyscy próbowali wymyśleć sposób żeby złapać i pozbyć się potwora.

- Może – albo nie, to nie zadziała.

- Albo może – dobra jednak nie…

- MAM POMYSŁ! Możemy popsikać sciane tym sprejem srebrnym, potwór pomyśli, że to lustro, potem możemy go złapać w małe lustro żeby nie miał jak zrobi pokoju, i potem zakopiemy lustro! – powiedział podekscytowany Karol.

Wszyscy pomyśleli że to dobry pomysł, i jak wrócili wzięli się do roboty.

- Chyba jest dobrze – powiedziała Zosia, sciągając okulary przeciwsłoneczne. „Lustro” już było namalowane, i wzięli od Gabrysi małe lustro do robienia makijażu. Zosia za żadne skarby nie chciała poświęcić własnego.

- Teraz trzeba tylko czekać.

Nie długo potem, Karol zobaczył coś co wyglądało jak chmura lecąca w pobliża „lustra”.

- Przygotujcie się! – krzyknęła Gabrsyia. Jak chmurka wleciała w scianę, zmieniła się w całą białą postać bez twarzy. Karol się porzygał i uciekł do kąta, a Gabrysia się tak przestraszyła, że upuściła lustro. Zosia wiedząc, że to jej ostatnia szansa, podniosła lustro. Potwór znów się zmienił w chmurkę i wleciał do lustra.

- Już po wszystkim – powiedziała Zosia z lekko drżącym głosem.

Od tamtej pory minął rok. Zakopali lustro w ogrodzie bardzo głęboko. Zosia i Karol teraz mieszkają z Gabrysią. Nikt już nie wspominał o potworze. Legenda głosi, że nadal siedzi w tym lustrze, 12m pod ziemią i każdego dnia od 13:00 do 22:00 słychać ciche pukanie, jak by próbował wyjść. Kto wie, może mu się kiedyś uda…


 

M. Pietrzak

Zjawa ze Scranton


Parę lat temu w Pensylwanii działy się osobliwe rzeczy typu zaginięcia, uduszenia bądź podtopienia. Nie wiadomo było, kto lub co za tym stoi, a wszyscy nazywali dziwne zgony „Sprawą dusiciela ze Scranton”. Ofiarami byli zwykli ludzie, najczęściej mieszkańcy Scranton i okolicznych miejscowości. A zaczęło się niewinnie…

W Scranton, Pensylwanii mieszkała rodzina. Cztery osoby: ojciec policjant, matka recepcjonistka w papierniczej firmie, piętnastoletnia dziewczyna Katy, siedmioletni Jim.

Był koniec roku szkolnego, Katy skończyła drugą klasę liceum, a Jim pierwszą klasę podstawówki. Rodzeństwo miało wyjechać na wakacje do rodziny na wsi, ponieważ rodzice pracowali.

Po zakończeniu roku szkolnego Katy poszła odebrać swojego brata ze szkoły.

Ruda dziewczyna szła ze swoim chłopakiem Kevinem, ciemnowłosym i wysokim dryblasem. Kevin żałował, że jedzie z rodzicami na wakacje na Hawaje i nie będzie mógł spędzać czasu ze swoją dziewczyną.

- Naprawdę wolałbyś być ze mną na wsi, nie spotykać się z przyjaciółmi, być bez internetu i telewizji zamiast jechać na piękną wyspę, mieszkać w pięciogwiazdkowym hotelu, korzystać ze spa i basenów? - zapytała Katy, a chłopak przytknął.- Ty to musisz mnie mocno kochać- uśmiechnęła się i przytuliła do Kevina.

Chłopak poszedł do swojego domu, a dziewczyna czekała na swojego brata. Po pięciu minutach wybiegł niziutki, zaokrąglony blondyn z podartymi spodniami. Katy krzyknęła:

- Co ty narobiłeś?!?!?

- Nic, żyłem - odpowiedział chłopiec i się zaśmiał – ty to nudna jesteś. Nic w szkole nie robisz oprócz uczenia się, a po lekcjach tylko miziasz się ze swoim chłoptasiem.

- Ja nie jestem nudna, tylko ty to dzikus jesteś, ciągle się z kimś bijesz i wspinasz się po drzewach jak małpa. Co zrobiłeś tym razem?- zapytała i wytarmosiła brata za włosy.

-Oskar powiedział, że tata to zły glina i dostał w zęby. Niech ma za swoje, potem mnie przewrócił i mu zabrałem buta… ty się nigdy z nikim nie biłaś?

- Ja jestem porządnym obywatelem Ameryki i do wszystkich odnoszę się z szacunkiem, nigdy nikogo nie uderzyłam ani nie zrobiłam przykrości- elokwentnie jak na nastolatkę wypowiedziała się siostra Jima. - Idziemy, chyba że nie umiesz robić dwóch czynności równocześnie, jakimi są chodzenie i oddychanie.

- Umiem- powiedział i przez całą drogę bardzo głośno tupał.

Kiedy przyszli, ktoś zadzwonił. Jim odebrał. Mama Oskara, chłopca, z którym się bił Jim, zadzwoniła i pytała o syna. Jim nie wiedział, o co chodzi, był na świetlicy dwie godziny, a Oscar poszedł do domu od razu po zakończeniu zajęć. Mama Oscara nadal mówiła, a Jimowi zbierało się na płacz. Rozłączył się i wbiegł do swojego pokoju. Zmartwiona siostra pobiegła za nim.

- Co się stało?-zapytała.-Dawno nie widziałam ciebie, jak płaczesz.

- Nic- powiedział przez łzy zdenerwowany chłopiec.

- To mi nie wygląda na nic…

- Oscar zaginął,jego matka się pytała, czy go widziałem-szepnął chłopak -gdy powiedziałem, że od razu po zakończeniu poszedł i go nie wiedziałem, nazwała mnie-zaczął mocniej szlochać- kłamcą.

Nie płacz Jim, może nie miała nic złego na myśli – okłamała samą siebie Katy.

- Miała – wytarł noc o koszulkę - jego matka myśli, że mu coś zrobiłem.

Katy pogłaskała brata i powiedziała, żeby się nie martwił i że to na pewno nie jego wina. Sama się zdziwiła, że dorosła kobieta myśli, że mały chłopiec mógł coś zrobić jej dziecku.

-Głupia matka,woli obwiniać małego chłopca niż samą siebie-dziewczyna poszła do kuchni i napiła się wody.

Mama rodzeństwo wróciła o 17, zrobiła kolację i miała zadzwonić do matki Oscara, ale coś jej przeszkodziło. Zadzwonił telefon,zapewne nic dziwnego,ale treść tej wiadomości była już osobliwa.

- Dnia pierwszego lipca pani może już nie być-powiedziała matka Katy załamanym głosem – mój mąż jest policjantem i…- telefon się rozłączył. Pani Pam zemdlała, a Katy ocuciła matkę i poprosiła, żeby jej wszystko wytłumaczyła.

- Ktoś mi groził – powiedziała - musicie wyjechać do rodziny na wieś.- JUŻ! Pakować się - krzyknęła mama. - Jutro was zawiozę!

- A co z tobą ??!- zaniepokoiła się dziewczyna - a jak coś się tobie stanie?

- To będę tylko ja, nie wybaczyłabym sobie, gdyby wam się coś stało - powiedziała – a poza tym poradzę sobie! - poszła do pokoju Jima i pomogła mu się spakować.

Katy słabo się czuł. Miała jakieś dziwne wrażenie, że sprawa z zaginięciem Oscara i groźbami do jej mamy były powiązane.

Następnego dnia Jim wstał o 7 i poszedł obudzić mamę. Pam zrobiła śniadanie i obudziła córkę. Katy nie chciała wyjeżdżać. Miała pojechać z Kevinem do kina, tymczasem wszystkie plany na lato legły w gruzach.

Dzieci wyjechały o 9 rano. Nagle utknęły w korku.

- Co się stało? – Katy zapytała policjanta stojącego na ulicy.

- Na środku jezdni leży trup to 7-letni chłopiec- powiedział niewzruszony policjant - muszą przeprowadzić sekcję zwło.Wygląda na uduszonego parę godzin temu.

Mamy wycofała i powiedziała:

- Pojedziemy inną drogą, jest dłuższa, ale zanim tam się zaczną ruszać miną ze trzy godziny.

pPo 1,5 godziny rodzina była już na wsi. Przy wejściu przywitała ich ciocia Adelaide:

- Witajcie kochani- powiedziała i przytuliła się do wszystkich- słyszałam, że jakieś strupy były na drodze- powiedziała siedemdziesięcioletnia srebrnowłosa kobieta.

- Nie strupy, ciociu, tylko trupy- powiedziała Pam- jest mama?

- Trupy,strupy, tak działają plotki kochanie-odsapnęła- Kelly jest w pokoju, leciała jej ulubiona reklama „Shopee”.

- Nie wiedziałem, że babcia lubi zakupy przez internet- powiedział Jim.

- Bo nie lubi, ale jest tam bardzo fajna piosenka- powiedziała ciocia i weszli do domu.

Rodzinny dom mamy Katy i Jim jest niewielki,ma trzy pokoje,łazienkę i kuchnię połączoną z jadalnią. W salonie czekała babcia - niska blondynka, zielonooka z niebieskimi okularami. Siedziała na starej jak świat wersalce i oglądała reklamę „Shopee”. Katy zapytała:

- Kupiliście sobie w końcu telewizor?

Telewizor starszych kobiet był bardzo stary, pokazywał rozmazany obraz i miał okropną jakość dźwięku.Nagle wszystkie programy zostały zatrzymane, a na ekranie pojawiły się wiadomości.

- Dzisiaj w Scranton, miasteczku w Pensylwanii, na drodze zostało położone ciało chłopca. Policji udało się ustalić, że to Oscar Martinez,7-letni chłopiec,który uczęszczał do pobliskiej szkoły podstawowej. Według śledczych chłopiec został uduszony, a następnie przewieziony na główną drogę w mieście. Policja łączy tę sprawę z pogróżkami, które zostały wysłane do paru osób w mieści.

Jim wybiegł z domu z płaczem,matka pobiegła za nim, Katy również.

Chłopak był na środku pola i płakał, wiedział, że nie miał nic wspólnego z tym, ale coś go dręczyło.

-To moja wina- szlochał Jim - ja,ja,ja już nic nie wiem – zapłakany chłopiec przytulił się do mamy.

- Przecież nic mu nie zrobiłeś - powiedziała Pam - to nie twoja wina.

- Ale, ale ja się z nim biłem wczoraj -zapłakany spojrzał na mamę.

- Przecież to nic poważnego, każdy czasem coś przewini - powiedziała do syna.

- Uspokój się i chodźmy do babci, oki?- chłopiec kiwnął głową i wrócili do domu.

Po paru godzinach Pam wyjechała do domu. Jak później się okazało, nigdy do niego nie dotarła…

Na wsi było bardziej spokojnie. Katy i Jim wstawali z pierwszym okrzykiem koguta, pomagali zbierać jajka, robić śniadanie, pranie.Katy nawet znalazła pracę.Codziennie jeździła na rowerzę do najbliższej sąsiadki i pomagała jej w pracy. Myła okna, zbierała jabłka z sadu, robiła z nich soki i dżem, doiła kozy.

20 lipca wydarzyły się dziwne rzeczy. Gdy Katy zbierała jajka, znalazła kartkę z taką samą pogróżką, jaką dostała jej mama.Katy ją zlekceważyła. Gdy myła okna sąsiadce, zobaczyła czarną postać, która odbijała się od okna. W nocy słyszała dziwne odgłosy, jakby ktoś chodził po jej pokoju i coś mówił. Katy myślała, że to tylko sen albo jej się wydaje. Odgłosy były coraz głośniejsze, przypominały odgłosy chodzenia i oddech. Równy oddech, jakby wyczekujący, mrożący krew w żyłach ruch. Tak ruch, zjawa zrzuciła ramkę z półki przy drzwiach. Chwilę później spadła kolejna ramka, a następnie postać zrzuciła wielką skrzynię, która spadła wprost na dziewczynę. Katy wrzasnęła, postać szarpnęła ją za włosy, Katy jeszcze bardziej wrzasnęła. Nie mogła zrzucić tej skrzyni, jakby była do niej przyklejona. Katy nie wierzyła, że nikt jej nie słyszał, wrzasnęła jeszcze głośniej i pięściami waliła w skrzynię. Zjawa ani drgnęła, po chwili postać szarpnęła Katy za nogę i zaczęła ją ciągnąć.

Katy strasznie się miotała, kolejny raz próbowała zrzucić skrzynię, jednak na marne. Postać ciągnęła ją po podłodze. Nagle z pokoju wyszła babcia, ponieważ chciała sprawdzić, czy dziewczyna śpi, weszła więc do pokoju. Zobaczyła długie nienaturalne smugi i zapaliła światło, zjawa zniknęłą…

Około połowy sierpnia, Katy zachorowała, wtedy Jim przejął jej obowiązki. Przyjeżdżał do sąsiadki doić kozy. Gdy poszedł do kóz pierwszy raz, wiedział że jest ich 5. Zastał tylko 4… Postanowił poszukać zguby, ale znalazł ją nieżywą, w dodatku z przywiązaną wstążkę z napisem: „Ciebie też załatwię” . Nim Jim zaczął uciekać, zjawa pojawiła się i złapała chłopca, wyciągnęła go za nogę, zawiązała usta. Pociągnęła go aż na środek pola, gdzie zaczęła mu wyrywać palce. Chłopiec straszliwie cierpiał, płakał, krzyczał, lecz nikt go nie słyszał. Zjawa szarpnęła go i rzuciła. W wyniku obrażeń chłopiec zmarł. Postać zawlokła go pod dom babci i zniknęła.

Tymczasem ciocia zaniepokoiła się, że Jima nie ma tak długo, a gdy zobaczyła go nieżywego, przewróciła się. Gdy Katy zobaczyła brata, krzyknęła:

- Nie, nie, to niemożliwe!- zapłakana dotknęła twarzy chłopca- czemu on?! Czemu? Niewinny chłopiec-płakała- Nieee , to powinnam być ja - wykrzyczała - koniec, nie będę żyć bez mojego małego braciszka - mówiąc to, rzuciła się do wejścia domu. Babcia szybko ją zatrzymała, nim weszła do domu i powiedziała:

- Dziewczyno, nie rób tego! Wiem, że ci ciężko, mi też jest okropnie. To był mój jedyny wnuk. Ale już straciliśmy jego, nie możemy stracić i ciebie, kochanie- powiedziała zapłakana i pogłaskała dziewczynę.

Katy wyrwała się, pobiegła do kuchni, wyciągnęła nóż… Działała szybko, widziała w filmach: wbijasz nóż w serce i już nie żyjesz…

Gdy przyjechała matka dzieci, zdrętwiała z bólu i rozpaczy, pogrążyła się w żalu, smutku i nicości… Widmo przestało grasować po okolicy, a plotki głoszą, że przestraszyło się siostrzanej miłości, przeszło wię w matkę rodzeństwa i karmiło się jej pustką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz