*pisownia oryginalna*
DOROŚLI
I miejsce
N. Kłak
Czwarty wymiar
Zima w Ostródzie w roku 1978 była nad
wyraz sroga. Siarczysty mróz można było niemal dotknąć przez szybę w domu i
poczuć jego tkanki. Biała kołdra spowijająca miasto, która zazwyczaj cieszyła
małe dzieci, w tamtym okresie przygnębiała nawet najwytrwalszych polskich Eskimosów.
Ulica Duboisa nie była wyjątkiem. Wysokie niekiedy na półtora metra skarpy
śniegu utrudniały poruszanie się nie tylko wzdłuż ulicy, ale również nie
pozwalały opuszczać mieszkań co niektórym mieszkańcom. W oddali było widać parę
ludzi próbujących wypchnąć dużego Fiata z zaspy śnieżnej, a także kogoś ważnego
w eleganckim ubraniu, jadącego Wartburgiem i walczącego z kierownicą, aby nie
wylądować w rowie.
Profesor L.
mieszkał w małej kamienicy niedaleko tutejszych zakładów mięsnych. Z drugiego
piętra mógł obserwować trudy mieszkańców walczących z nieprzyjazną aurą.
Rozrywkę tę uprzyjemnia sobie parzoną lurą z 3 łyżeczek kawy oraz półtora
łyżeczki cukru. Mimo wyjątkowo dobrego humoru towarzyszącego mu tego dnia,
Profesor odczuwał dziwny niepokój którego nie potrafił po prostu zdefiniować.
Rozsiadł się w swoim wiekowym fotelu i popijając kawę oddał się lekturze
trzydniowej gazety. W pewnym momencie poczuł nieprzyjemne uczucie które niemal
nie spowodowało wymiotów. Profesor spróbował wstać, lecz upadł na podłogę
czując jak powoli wytraca się z niego energia.
Oprzytomniał
z ogromnym bólem głowy. Jego ciało reagowało na polecenia z sekundowym
opóźnieniem, przez co pozbieranie się z podłogi zajęło mu około trzech minut co
dla niego samego ocierało się o wieczność. Widząc mroczki przed oczami, wstał i
kontrolując w nieudolny sposób zawroty głowy podszedł do okna. Ku ogromnemu
zdziwieniu nie zobaczył tam ani grama śniegu, a spokojną, niemal letnią pogodę,
Mrużąc oczy spojrzał impulsywnie na zegarek i z położenia wskazówek wyczytał.
-Trze…cia ttt…trzydzieści, tzooo, alee jak to?
Spojrzał po raz kolejny na okno i skonfrontował pogodę panującą na dworze z
godziną na zegarku.
-Ehh, chyba musiałem uderzyć się za mocno w głowę- powiedział sam do siebie i
powoli ruszył w stronę fotela.
Flegmatycznym krokiem dotarł do
siedziska, gdy nagle drzwi do kuchni uchyliły się wywołując zawiasami zgrzyt.
L. przysłuchiwał się i zauważył, że pisk jest nieregularny, i można usłyszeć
krótkie przerwy. Podczas służby w wojsku obsługiwał radiotelegraf przez co
wyczytywanie alfabetu Morse'a weszło mu w krew i instynktownie wyczytywał frazy
ze świateł samochodów na wybojach,
pomimo tego, że rzadko miały jakikolwiek sens. Przysłuchiwał się i cicho pod
nosem składał wyrazy.
- Krótki, krótki, krótki, długi, znów długi, krótki, krótki, krótki, krótki,
długi, krótki, długi, krótki, długi, krót…. co, nie, niemożliwe, o co tutaj
chodzi!?
Podszedł do drzwi i spokojnie, ale z ogromnym strachem w oczach, sprawdził czy
nie ma nic po drugiej stronie, a następnie powolnym ruchem zamknął je. W
mgnieniu oka oprzytomniał i zaczął zastanawiać się o co w tym wszystkim chodzi.
Po raz kolejny podszedł do okna sprawdzić co z pogodą i tak jak poprzednio
zauważył, że panuje tam piękna pogoda. Tym razem jednak spostrzegł coś co poprzednim razem umknęło jego uwadze.
Ludzie wyglądali inaczej. Byli strasznie wychudzeni. Mieli na sobie jedynie
czarne kamizelki. Ich głowy były owinięte czymś w rodzaju bandaży, a z miejsca
w którym powinna być twarz, bandaż przesiąkał czymś czerwonym, jakby krwią. L.
upadł na plecy. Zaczął policzkować się po twarzy i co jakiś czas zerkał przez
okno, aby sprawdzić czy akty sprawiania sobie bólu coś zmieniły, lecz nic nie
uległo zmianie. Ostrożnie odszedł od parapetu nie mogąc uświadomić sobie co się
dzieje.
- To sen. To tylko głupi sen, koszmar! Albo, albo ktoś sobie żartuje. Tak, to
na pewno głupi żart!- powiedział Profesor, wspierając się o fotel aby wstać z
podłogi.
Wstał i w przekonaniu, że to czyjś dowcip podbiegł do drzwi wyjściowych,
założył swój czarny zimowy płaszcz i delikatnie otwierając drzwi wsłuchał się w
ich pisk. Tym razem nie usłyszał nic. Drzwi nie miały mu nic do przekazania.
Korytarz
niczym go nie zaskoczył. Drewniane schody i skrzypiąca podłoga pachnące starym
drewnem, i pamiętająca niejedną pruską rodzinę, uspokoiły Profesora.
-Schodami w dół i oby śnieg nie zawalił drzwi- zamruczał pod nosem L.
Dobiegł do drzwi wyjściowych, chwycił za klamkę i w czasie otwierania drzwi
oniemiał. Za drzwiami nie było widać ulicy, a kolejne przejście. Jakby kolejny
korytarz.
L. cofnął
się. Ponownie zaczął się policzkować, szarpać za włosy.
-To nie tak. To nie tak! CO DO CHOLERY JEST NIE TAK!?- krzyczał L.
Panikował, szarpał włosy z jeszcze większą siłą, przy czym kręcił się i rozglądał. ,,O co w tym wszystkim chodzi’’
-powiedział głos w jego głowie, gdy nagle, w tym samym momencie poczuł zmianę.
Opanował go wewnętrzny spokój, ręce opadły mu bezwładnie. ,,Muszę wejść do
środka’’- pomyślał niemal bezuczuciowo.
Korytarz wyglądał jak ruina. Po prawej stronie były zakręcone schody na górę, natomiast na wprost widoczna
była zapadnięta w kilku miejscach podłoga. Profesorowi po raz kolejny wróciła
świadomość. Czuł strach, ale miał wewnętrzne poczucie, że musi skonfrontować
się z tym co widzi przed sobą. Stawiał bardzo powoli kroki i szedł przed siebie
ignorując schody po prawej stronie. Doszedł do winkla za którym zobaczył kilka
szczurów, które na jego widok zaczęły uciekać do dziur widocznych w podłodze.
,,Pewnie chowają się w piwnicach, oby podłoga nie zapadła się pode mną’’-
pomyślał, lecz szybko wrócił do badania terenu pod stopami. Co jakiś czas
widział kolejne gromady szczurów, ale tym razem było z nimi coś nie tak.
Zwierzęta pluły krwią, w ich małych, szczurzych oczach widoczny był obłęd, ale
nie to przeraziło Profesora. Grupy szczurów rozbiegły się, ale nie dobiegały do
dziur, ponieważ padały sztywne w biegu. L. szedł przed siebie. Strach
paraliżował go do tego stopnia, że nie mógł przełykać śliny, ale jakaś siła
ciągnęła go do przodu. Mijał kolejne grupki martwych szczurów. Robił wszystko
aby nie widzieć zwłok, ale mimo to musiał patrzeć, aby nie wdepnąć w dziury w
podłodze ani szczurze ścierwo.
Dotarł do
ściany, gdzie jedyna droga prowadziła w dół do piwnic, lecz była ona
zatarasowana przez deski oraz drewniane płyty. Wewnętrzna siłą podpowiedziała
aby L. postanowił otworzyć przejście. Zaczął odrzucać deski na bok, cały czas
zwracając uwagę na szczury dokonują żywota w pomieszczeniu. Kilka minut zajęło
mu oczyszczenia wejścia i uczynienia go przechodnim. W piwnicach było ciemno.
Aby cokolwiek widzieć wyjął paczkę zapałek z kieszeni spodni. Zapałek używał do
odpalania kuchenki gazowej, gdy szykował swoją kawę, a także do zapalania
papierosów swoim kolegom po fachu kiedy ci zapomnieli zapalniczki z domu.
Potrząsając pudełko sprawdził ilość zapałek. ,,Hmm połowa, czyli około 20
zapałek’’ - przeliczył w głowie L. Zapalił pierwszą zapałkę. Dziękował Bogu, że
tym razem kupił zapałki dłuższe niż standardowo (tak naprawdę nie miał wyboru,
bo tylko takie były do kupienia w pobliskim kiosku). Płomień delikatnie
rozjaśnił dość dużą salę jaką była piwnica. Co dziwne nie było tam widać ani
szczurów spadających z wyższego piętra, ani nawet dziur które od góry były na
każdym niemal kroku. Profesor wciąż
podążał za głosem w głowie, który ciągnął go przed siebie. Mimo, iż nigdy nie
był w tym miejscu odnosił wrażenie, że zna to miejsce jak własną kieszeń.
Połowa zapałki zamieniła się w czarny węgiel oświetlając drogę, gdy Profesor
dotarł do ściany. Niewyraźny płomień ukazał mu zarys jakiegoś malunku. Zbliżył
się. To co znajdowało się na ścianie wyglądało na świeże. Kiedy podchodził
bliżej zobaczył, że jest to napis od
którego, co dziwne czuć było nieprzyjemny zapach. Gdy zapałka bliska była
wypalenia odczytał jego treść.
-Plas masarn- przeczytał głośno i wyraźnie napis na ścianie- hmm, co to znaczy,
o co tu wszystko chodzi do cholery- dodał L.
Wymawiając te słowa Profesor upadł niczym rażony prądem.
Obudził się.
Na nowo stał przy wejściu do korytarza przy zakręconych schodach. L. wstał
jakby cała sytuacja nie zrobiła na nim wrażenia. Ponownie sprawdził ilość
zapałek.
-Zostało niecałe dziesięć -powiedział.- Musiałem je zużyć gdy nie byłem
świadomy.
Kolejny raz dziwna siła ciągnęła go za sobą. ,,Tym razem na górę’’ - pomyślał
jakby całkowicie godząc się z tym co aktualnie się działo. Dał pierwszy krok.
Drewniane schody zaskrzypiały tak głośno, że L. poczuł jak krew wypływa z jego
uszu. Pomimo ogromnego bólu stawiał kolejne kroki. Każdy schodek skrzypiał
równie boleśnie, ale nie mógł przestać iść do przodu. Opuszczając ostatni
stopień poczuł się wolny. Tajemnicza siła puściła go, a on upadł niczym lalka
rzucona przez znudzone zabawą dziecko. Leżał tak kilka minut. Uszy piekły go
niczym wsadzone do ognia. W końcu wstał i spojrzał na zegarek.
- Trzecia trzydzieści, szlak- przeklął robiąc ręką zamach.- Niech to się już skończy!
Zaczął
rozglądać się dookoła. Poza schodami widział kilka futryn bez drzwi. Pierwszy
raz od początku tego zajścia czuł, że sam jest odpowiedzialny za swoje wybory.
Strach zawitał do jego głowy. Postanowił zejść na dół, do drzwi którymi
przeszedł z własnego mieszkania, ale gdy tylko stawiał nogę, pisk w uszach nie
dawał mu iść dalej. ,,Najwidoczniej muszę skończyć to co zacząłem’’- pomyślał
L. i niepewnie skierował się do pierwszej futryny po lewej stronie. Bardzo
nierównym krokiem dotarł do drzwi. Pomyślał, że warto sprawdzić ilość zapałek w
kieszeni, ale tym razem zaczął gnieść pudełko w pięści. Przekroczył próg. O
dziwo pokój mimo braku okien był doskonale oświetlony. Widać było wszystko. Na
pierwszym planie widoczne było zniszczone, metalowe łóżko, które zostało
powyginane we wszystkie strony. Profesor podszedł, aby zobaczyć co się z nim
stało. Pod łóżkiem zobaczył porcelanową zabawkę. Spokojnym ruchem podniósł ją z
podłogi. Lalka przedstawiała klowna z czerwonym balonikiem w ręce. L. wstał i
przyjrzał się bliżej pokojowi. Na ścianach wisiały obrazy. Na każdym były
widoczne popękane szkła, jakby po pokoju przeszła fala kinetyczna i zniszczyła
wszystko poza figurką klowna. Podłoga usłana była papierami oraz dziewczęcymi
ubraniami. Kiedy profesor schylał się do kartek, poczuł jak w figurce klowna
coś się porusza. Przyjrzał się jej dokładnie, zatrząsnął nią i rzeczywiście
poczuł, że coś jest w środku. Wziął niepewny zamach i celując w ścianę na
której nie było obrazów, rzucił zabawką. Porcelanowe kawałki znalazły się w
całym pokoju tworząc z bałaganem znajdującym się w pomieszczeniu jedność.
Profesor podniósł kartkę znajdującą się wewnątrz figurki. Rozłożył i przeczytał
jej treść na głos.
-Lśnij.
Profesor L.
złożył karteczkę na pół i schował ją do kieszeni płaszcza. Odwrócił się i
wyszedł z pokoju kierując się do kolejnego.
Po przekroczeniu progu, w oczy rzucił się ogrom tego pomieszczenia.
Pokój był zdecydowanie większy niż wyglądał zza drzwi. Tak jak w poprzednim w
pokoju, brak okien nie zmienia faktu, że i w tym miejscu również było bardzo
jasno. Ułożenie ścian i mebli samo w
sobie przypominało mały dom. Na środku znajdował się stół. Kiedy Profesor do
niego podszedł zobaczył niedopitą butelkę z wódką i dwie szklanki. Poza tym
obok szklanek leżały dwa rulony z pieniędzmi, gdzie jeden był zdecydowanie
grubszy. Kiedy L. dotknął banknotów te rozleciały się i zamieniły w popiół.
Idąc dalej musiał minąć rozebrany na części motor, najprawdopodobniej Romet
Ogar. Po minięciu go, ujrzał małe, jednoosobowe łóżko. Profesor postanowił
przyjrzeć się dokładniej. Zobaczył siekierę schowaną pod poduszką. Kiedy lepiej się przyjrzał zwrócił uwagę jak
łóżko się zmieniło. Pościel jakby w oka mgnieniu została pocięta i porwana, a
gdy L. chciał podnieść poduszkę, cała pościel zaszła krwią. Profesor odruchowo
wyrzucił ją z rąk, lecz krew nie przestała płynąc z pościeli. Odwrócił się i chciał wybiec z pomieszczenie,
gdy nagle za jego plecami rozpętał się ogień. Zaczął biec szybciej, W pędzie
nie zobaczył części motoru o który się potknął. Szybko wstał i krzycząc zaczął
uciekać. Ogień drażnił się z nim, doganiał go, aby po chwili dać mu kilka
metrów przewagi. Wybiegając z pomieszczenia uderzył barkiem w futrynę.
Przewrócił się. Od razu chciał wstać lecz poczuł ogromny ból w uderzonym
ramieniu. Prawdopodobnie złamał obojczyk.
-Ja już nie mogę. NIECH TO SIĘ SKOŃCZY!- wrzeszczał L.
Obolały wstał i odwrócił się w stronę pokoju z którego wybiegł. Po ogniu nie
było śladu. Dało się dostrzec stolik oraz łóżko. Wszystko było na miejscu, bez
śladów ognia.
Zostały mu
ostatnie drzwi. Futryna stała naprzeciw poprzedniego pokoju. Profesor był coraz
słabszy. Co chwile, a to przeklinał wszystko w koło, żeby za chwile błagać o
litość każdą możliwą siłę wyższą. Zdrową
ręką sprawdził jak jego złamanie.
-Szlak!-przeklął pod nosem- Boli jak cholera.- Po czym zrobił niepewny krok w
stronę ostatniego pokoju.
W
przeciwieństwie do innych pokoi, w tym nie było nic widać. Do tego na wejściu
przywitał go siarczysty mróz, gorszy od tego który pamiętał gdy ostatnio szedł
do pracy. Zimno złamało Profesora. Upadł na kolana i zaczynam godzić się z
własnym końcem. Odwrócił się na czworaka chcąc wyjść, ale nie zobaczył za sobą
drzwi. Rozpłynęły się w mrozie. Otulił się płaszczem i zaczął zginać do pozycji
embrionalnej. Nagle usłyszał załomotanie
pudełka z zapałkami w kieszeni. Zerwał się niemal na proste nogi i wyciągnął
zapałki z kieszeni. Pudełko było pogięte, ale draska była w dobrym stanie.
-Jak to tylko jedna zapałka?- Przyciągnął rękę bliżej twarzy L.- Co się z nimi
do cholery stało?- Chciał wrzeszczeć ale mróz pozwolił mu jedynie na delikatne
ruchy ustami.
Był gotowy odłożyć pudełko do kieszeni i wtedy poczuł kartkę z pierwszego
pokoju. Wyjął ją i bez zastanowienia starał się podpalić ją za pomocą ostatniej
zapałki. Uderzył zapałką w krzesiwo. Nic się nie stało poza tym, że część
siarki spadła z patyczka. Drugie uderzenie i efekt taki sam. L. uderzył trzeci
raz, zapałka się złamała. Gdy już chciał ja upuścić, siarka zamieniła się w
ogień. Bez namysłu przyłożył kartkę do ognia. Zajęła się żywym płomieniem. Mróz
zniknął jak za dotknięciem różdżki, a płomień dawał jasną poświatę która i tak
w małym stopniu oświetlał pokój ze względu na jego ogrom. Pomieszczenie nie
miało ścian, a na pewno nie były one widoczne dla Profesora. Szedł on przed
siebie patrząc się w palącą kartkę. L.
Zastanawiał się jakim cudem nie wypala się ona tylko płonie jak pochodnia, gdy
nagle poczuł opór. Z nikąd pojawiła się przed nim ściana, a na niej trofeum ze
świńskiego łba. L. zestresowany zbliżył się do znaleziska, gdy nagle usłyszał
niemal demoniczny głos.
-Witaj w wieży błaznów!
Po pokoju zaczął nieść się obłąkany śmiech. Profesor cofnął się, gdy nagle
sufit zaczął sypać się na jego głowę, żeby w końcu go przygnieść. Spadająca
belka przygniotła mu nogi. L. leżąc na brzuchu starał się wydostać, cały czas
jednej ręce trzymając palącą się kartkę. Druga belka spadając zmiażdżyła mu
klatkę piersiową. Czuł jak uchodzi z niego życie, wziął oddech i czując jak
rozpycha jego popękane żebra, stracił świadomość.
Obudził się
w swoim fotelu. Serce waliło mu jak szalone, a oddech nie mógł się unormować.
Spojrzał na zegarek.
-Dziewiętnasta trzydzieści pięć, ale co to wszystko było? -Profesor złapał się za ramię. Obojczyk był cały. Nie czuł bólu po złamaniu. Spojrzał w prawą stronę. Filiżanka z kawą prawdopodobnie wypadła mu z rąk, a cała zawartość wchłonął dywan. Za oknem widać było padający obficie śnieg. Wstał. W lewej ręce miał plastikowe pudełko z nalepką ,,Lorafen’’. Pudełko było puste, a wszystkie tabletki leżały rozsypane na podłodze. Między nimi znajdowała się kartka, lekko nadpalona i złożona na pół.
Anonimowy
Młody chłopak zbiegł ze schodów
jak tylko usłyszał krzyk matki. Trzymał w ręce grubą książkę. Znalazł na
strychu w zakurzonym pudle ze starymi rzeczami. Nosiła tytuł ,,Zjawiska
paranormalne i co powinieneś o nich wiedzieć,, .
Była stara i miała pożółkłe strony. Pierwsze strony podawały, że była z 1998
roku. Z racji, że Colin zaczął interesować się duchami po tym jak obejrzał
jeden horror, zadowolony zabrał książkę bez wiedzy rodziców.
Nastolatek wszedł do kuchni
skocznym krokiem, gdy zobaczył swoją mamę Lizę siedzącą na krześle z kubkiem
kawy i dobrze znanego chłopca z zabawką w zaciemnionym rogu. Chłopak dobrze
wiedział czemu go zawołała i co zapomniał zrobić. Mimo tego trochę się łudził,
że nie zawoła go tym razem. Miał ważniejsze rzezy do odkrycia jednak jego mama
zdawała się tego nie rozumieć! Położył książkę na stole i skierował się do
brudnych naczyń po jego kolacji.
- Ile razy mam ci dziecko powtarzać żebyś sprzątał po sobie?
Aż tyle oczekuję? - zapytała już
lekko zmęczona kobieta. Spojrzała na swojego syna. Jego
brązowe loki były roztrzepane na wszystkie strony. Zawsze starała się je mu
układać jednak pod koniec dnia i tak żyły własnym życiem. Zupełnie jak ich
właściciel.
- No przecież sprzątam...Sorki zapomniało mi się. Znowu. -
przyznał. Starał się jednak, gdy
tylko kończył jedzenie, przypominało mu się o czymś innym co
miał wykonać. Takie błędne koło.
- A co takiego robiłeś, że znowu zajęło ci głowę? -
zapytała, widziała, że z jej chłopcem coś się działo... Jej instynkt
macierzyński to podpowiedział. Colin miał jakiś problem, nad którym rozmyślał w
koło, jednak nie chce się nim podzielić.
- Ehhh no wiesz, szkoła! - wydukał Colin
- I ta cegła była ci potrzebna do nauki matematyki? -
zapytała mama sięgając po wcześniej
zostawioną na stole książkę. Gdy tylko zobaczyła jej okładkę
znieruchomiała.
- Czemu to masz Colin? Ile razy mówiłam ci żebyś nie chodził
sam na strych?
- Ale to tylko książka! I tak jej nie używasz. Z resztą
bardzo chciałem ją przeczytać!
- A od kiedy ty taki chętny do czytania? Jeszcze o duchach.
Ostatnio bałeś się przecież oglądać z nami horror. - zaśmiała się Lize
- To było dawno temu mamoo! I nieprawda, ostatnio oglądałem
horror z Bartkim i Nickiem
Kobieta spojrzała pobłażliwie na syna. Martwiło ją jego nowe
zainteresowanie. Dlaczego niemógł jak każdy nastolatek lubić sportu czy
motorów? Rzeczy paranormalne nie były zabawą. I je syn musiał to zrozumieć. Gdy
Colin skończył czyszczenie, odezwała się.
- Colin chodź na chwile, coś ci opowiem.
- O co chodzi?
- Chcę ci wyjaśnić, że duchy i inne tego rzeczy nie są
zabawą. To bardzo...
- Wiem mamo! Przecież
nie wzywam duchów w pokoju. - przerwał jej
- Colin nie przerywaj, jak mówię. Jesteś już duży więc chcę
ci opowiedzieć historię. To było chyba 18 lat temu... ja twój tata, ciocia
Sonia, wuj Krystian i kilka naszych innych znajomych z tamtych czasów,
wyjechaliśmy w góry. W Tatry dokładnie, do Zakopanego.
- Ale przecież nigdy
nie chcecie tam jeździć jak was prosiłem.
- Tak... I jeśli skończysz mi przerywać to dowiesz się
czemu. Byliśmy młodzi, wynajęliśmy jeden domek na nas wszystkich. Było
cudownie, bawiliśmy się, zwiedzaliśmy i nie ukrywam imprezowaliśmy. Możliwe, że
to był największy błąd. Trochę przesadziliśmy i ktoś zaproponował wywołanie
ducha z racji, że interesowałam się tym. Uznaliśmy to za super rozrywkę i
zaczęliśmy. Zebraliśmy, że w innym pokoju, była już noc. Po wszystkim nic się
nie działo, więc głupio uznaliśmy, że nie zadziałało. Zgasiłam z Krystianem
świece i wróciliśmy do salonu. Po kilku godzinach, gdy zaczęliśmy sprzątać dom,
Sonia weszła do wczesnej wspomnianego pokój i zobaczyła, że pali się jedna
świeca i okno było uchylone. Przez co był tam strasznie zimno. Zawołała nas
wystraszona, ponieważ myślała, że świeczki były zgaszone. Wszyscy się trochę
wystraszyli jednak zarzuciliśmy to na alkohol. Że przez to nie zgasiliśmy świec
i nikt nie zauważył otwartego wtedy okna. Jak teraz na to patrzę, zrzucanie na
alkohol było głupie. Nigdy dużo nie piłam więc nie mogłam od tak zapomnieć.
Reszta dni wyglądała tak samo. Działy się dziwne rzeczy jednak każdy nie chciał
wierzyć w to, że udało się nam sprowadzić zjawę, dlatego usprawiedwialiśmy to.
Dziwny zapach w pomieszczeniach? Coś się zapewne rozkłada pod domem.
Otwierające się szafki w kuchni? Dom był stary, meble tak samo i to pewnie
przez to. spadające kołdry z łóżek w
nocy? Było zimno i każdy próbował zabrać innym pierzynę. Tak rzez cały
wyjazd...- Lize westchnęła na te wspomnienia, patrząc na zaciekawionego syna
kontynuowała dalej - Przestaliśmy to robić po powrocie do domu. Gdy zaczęliśmy widzieć białą, rozmazaną postać
za naszymi oknami co noc. Każdy członek rytuału to widział. Jednak każdy
inaczej. Krystian widział mężczyznę, tata sam zarys sylwetki, Sonia samą białą
mgłę wpatrującą się w nią. Ja widziałam kobietę. Starą. Wtedy zorientowaliśmy
się, że duch wywołany w Zakopanym podążył za nami do domów. Z jednego ducha
powstało kilka. Jego dusza się rozłączyła i podążyła z każdym z nas, ukazując
się nam w innych postaciach. Musieliśmy się spotkać i odwołac duch... każdy był
wystraszony. To nie było już wzywanie go dla zabawy tylko ostatnia deska
ratunku by nas opuścił. Zrobiliśmy wszytko jak najdokładniej. Jednak potem już
nas nie nawiedzał. Przez długi czas dalej żyliśmy w strachy. Pochowałam
wszystkie rzeczy jakie miałam powiązane z duchami. Nie widziałam go od czasów
twoich narodzin Colin... dlatego tak bardzo martwię się, że sprobójesz coś
takiego zrobić...- wyjaśniła zrezygnowana. Spojrzała na nastolatka jednak jego
oczy
wskazywały, że był gdzieś indzie. Był zamyślony. Colin właśnie sobie uświadomił. On nie szukał informacji o zjawach dla ciekawości i hobby. On szukał odpowiedzi. Z wiekem zacząć zauważać i rozumieć wszystko. A teraz ta historia! Chłopak spojrzał do ciemnego przedpokoju przed nim. Był tam. Mały, biały chłopiec z misiem w ręce. Patrzył się na niego jak zwykle. Gdy mył zęby. Gdy jadł. Uczył się albo grał w piłkę. Zawszę stał w ciemności. Colin zawsze myślał, że ma jakieś przewidzenia. Że coś jest z nim nie tak. Próbował siebie naprawić! Myślał, ze to jego wina, że chłopieć nie chciał go zostawić. Tymczasem to duch jego matki sprzed tylu lat. Ale dlaczego Colin? Dlaczego nie jego rodzice lub ciocia Sonia? Co zrobił niewinny nastolatek, że duch od narodzin nie chce go opuścić?
A. Spychaj
DZIECI
K. Kajzer
Tajemnica opuszczonego szpitala
Zaczęło się to
tak… W małym miasteczku, w stanie Arizona, wychowywał się chłopak o imieniu
Toby. Był to trzynastoletni, jak na swój wiek, dobrze zbudowany młodzieniec o
ciemnych oczach i czarnych włosach. Toby mieszkał na obrzeżach miasta, w małym
domku z ogródkiem. Miał grupkę przyjaciół, którymi nieraz przeżywał niesamowite
rzeczy. Ta historia jednak mrozi krew w żyłach, a przeciętnemu nastolatkowi nie
przyśniłaby się nawet w najgorszych koszmarach.
Podczas
pewnego listopadowego wieczoru Toby udał się na długi spacer ze swoim psem
Fredem. Było kompletnie ciemno, gdyż o tej porze roku szybko zapadał zmrok.
Toby nie przejmował się tym jednak i pewnym krokiem wyruszył na spacer.
Przechadzał się ze swoim pupilem po pobliskim lesie, słuchając muzyki i oddając
się naturze. Wysokie, wręcz przerażające drzewa, złociste liście pod nogami i
cisza, która dawała nastolatkowi ukojenie. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy
Fred zaciągnął go bardzo daleko od domu, w ciemny i ponury las. Toby był
odważny, nie bał się ciemności ani innych podobnych rzeczy. Nagle natrafił na
spory budynek stojący pośrodku polany. W oczy rzucały się: szara elewacja z
widocznymi śladami zużycia, powybijane okna, zarośla okalające obiekt.
Zafascynowany Toby ruszył w stronę budynku. Wszedł do środka, zostawiając Freda
na zewnątrz. Kiedy był już w środku, zauważył, że jest to szpital,
prawdopodobnie opuszczony. Było około godziny 21.00, więc nastolatek zdecydował,
że wróci do domu, a następnego dnia wybierze się w to miejsce z przyjaciółmi.
Nazajutrz
zaproponował znajomym zwiedzanie szpitala, na co tamci natychmiast się zgodzili
- uwielbiali takie miejsca. Od razu po lekcjach Toby wraz ze swoimi
przyjaciółmi wyruszyli do lasu. Mieli latarki, którymi oświetlali sobie drogę
oraz scyzoryki. Łącznie nastolatków była szóstka: Toby, Alex, Jason, Bella,
Maxine oraz Stacy. Podekscytowani dotarli do budynku i powoli do niego weszli.
W środku było mnóstwo pokoi. Sprzęty medyczne, pokoje pacjentów, sale operacyjne.
Wszystko zniszczone, w pomieszczeniach panował nieprzyjemny zapach, a sam
szpital emanował dziwną energią. Przyjaciele postanowili się rozdzielić – Toby i
Jason, Stacy i Alex, Bella i Max. Tak podzieleni ruszyli na oddzielne piętra.
Stacy i Alex, którym przypadła piwnica i podziemia budynku, powoli schodzili po
stromych schodach w głąb ciemniej otchłani. Szybko włączyli latarki i zaczęli eksplorować
pomieszczenia. Był to długi korytarz z małymi lampkami, które przestały
świecić, gdy od szpitala został odłączony prąd. Szli korytarzem, oświetlając
sobie drogę latarkami, aż dotarli do ostatniej, największej Sali…
W tamtym
momencie Toby i Jason zwiedzali już piętro, oddział dziecięcy. Był to najlepiej
zachowana część szpitala. Łóżeczka stały na swoich miejscach, malunki zwierząt
i postaci z bajek na ścianach wyglądały schludnie, nie widać było, że miejsce
to jest opuszczone. Wszystko wyglądało normalnie, ale do czasu. Jason krzyknął,
na widok śladów krwi na podłodze. Czerwona plama znajdowała się w jednym z
pokoi dla dzieci, gdzie te mogły bawić się i spędzać czas.
- Co tu robi
ta plama krwi? - zapytał niepewnie Toby. - Pomieszczenie wygląda mi na pokój
zabaw, to niepokojące.
- Powinniśmy
powiedzieć o tym reszcie? - Jason spojrzał na kolegę.
- Tak myślę - odparł
Toby i wyciągnął krótkofalówkę.
Kiedy wszyscy zostali
poinformowani o nietypowym znalezisku, ustalili, że jeśli zobaczą jeszcze jedna
niepokojąca rzecz – wrócą do domów. Toby i Jason powoli wycofali się z pokoju i
ruszyli do innych pomieszczeń.
Tymczasem Alex
i Stacy badali już ostatnie pomieszczenie podziemi. Wiadomość o plamie krwi
sprawiała, że przy najmniejszym dźwięku odskakiwali i nerwowo się rozglądali.
Nagle Stacy zauważyła niewielki otwór w ścianie, podeszła więc bliżej i
natychmiast wrzasnęła. W otworze zobaczyła parę czerwonych oczu, wpatrujących
się w nią. Przerażona dziewczyna wpadła w panikę, na co zdziwiony Alex zapytał:
- Stacy,
wszystko w porządku, co się stało?
- Musimy stąd
wyjść i to teraz - wyjąkała przyjaciółka.
Szybko ruszyła w stronę wyjścia z
pokoju, na co postać siedząca we wnęce gwałtownie wybiegła i rzuciła się na
dwójkę nastolatków. Alex w ostatniej chwili odepchnął Stacy. Przyjrzeli się
postaci dokładniej. Była to humanoidalna istota, o długich, czarnych włosach.
Miała na sobie białą sukienkę, ubrudzoną krwią. Stała tak, w przerażającej
pozycji. Roztrzęsiony Alex wyjął krótkofalówkę i powiedział reszcie przyjaciół
o tym, co się dzieje. Opisał tę istotę i kazał znajomym uciekać, na co „kobieta”
rzuciła się na niego, wyciągając zza pleców nóż. Stacy krzyknęła i pobiegła do
wyjścia, jednakże nie zdążyła nawet otworzyć drzwi. Piwniczka stała się grobem
dwójka przyjaciół.
Spanikowani
nastolatkowie usłyszeli w słuchawce przeraźliwy krzyk, a następnie zapadła
cisza. Wiedzieli, że Alexowi i Stacy grozi niebezpieczeństwo, więc pobiegli do
podziemi. Kiedy weszli do Sali, zobaczyli martwe ciała dziewczyny i chłopaka i
stojącą nad nimi postać. Bez wahania zatrzasnęli ciężkie drzwi i zaczęli biec
do wyjścia. Po opuszczeniu szpitala zauważyli przez wybite okno uśmiechającą
się kobietę. Rzucili się w stronę bramy i pognali do domu Jasona, który
mieszkał najbliżej tej strony lasu, z której wybiegli. Po wejściu do domu,
Jason poszedł szukać swoich rodziców, żeby powiedzieć o „kobiecie”, ale okazało
się, że pojechali do swoich znajomych. Nastolatkowie usiedli na kanapie i
patrzyli na siebie w milczeniu, nie rozumieli, co się stało. Siedzieli tak
przez 40 minut.
- Chodźmy do
mnie - Toby przerwał ciszę. – Moi rodzice na pewno będą w domu, zadzwonią na
policję.
- Dobry
pomysł, nie wiem co to za istota, ale to było przerażające - mruknęła Bella.
Przyjaciele po 10 minutach byli
już na miejscu. Toby powiedział rodzicom o całej sytuacji, ale niestety oni
stwierdzili, że to głupi żart. Po chwili jednak, gdy zauważyli, że
nastolatkowie są zdenerwowani, a ich oczy spuchnięte od płaczu, zadzwonili na
policję. Gdy funkcjonariusze przeszukali budynek, nikogo nie znaleźli. Postać
zniknęła, a ciała Alexa i Stacy zostały zabrane.
Od tych strasznych
wydarzeń minął miesiąc, odbył się pogrzeb dwójki zamordowanych przyjaciół.
Wszystko powoli wracało do normy, jednak dziwne uczucie nie opuszczało
nastolatków. Potem nastała zima, gruba warstwa białego puchu spadła na ziemię,
w miasteczku panowała przyjemna atmosfera świąt. Jarmarki, choinki, świąteczne
ozdoby. Toby nie chodził już do lasu, szczególnie w nocy. Wiedział, że czyha
tam zło, które nigdy, przenigdy nie śpi i czeka na bezdomnych ludzi. Kładąc się
spać, Toby do teraz czuje obecność kobiety. Jednakże jeszcze nie zauważył jej,
uśmiechającej się z nożem w ręce, stojącej tuż za oknem, wpatrującej się w
niego swoimi strasznymi, czerwonymi oczami… Stoi tam każdego wieczoru gotowa do
ataku i morderstwa. Zło nigdy nie śpi…
K. Jastrzębowska
To
pomieszczenie jeszcze miesiąc temu wyglądało inaczej. Pachniało perfumami z
nutą różowego pieprzu, ściany były w nienaruszonym stanie, a przedmioty na
półkach były poukładane. Teraz ściany były brudne i powgniatane od uderzeń,
biurko było pełne chaotycznie rzuconych dokumentów i przedmiotów, a na
parapecie stało coraz więcej butelek po alkoholu i nieopróżnionych
popielniczek. Na łóżku leżał mężczyzna, który na dźwięk otwieranych drzwi
uniósł tylko głowę, żeby zaraz i tak opuścić ją na poduszkę i wydać pomruk.
- Wyglądasz
jak trup – podsumował lakonicznie gość, spoglądając na gospodarza.
- Wynoś się
stąd, serio.
- Nie, Bob,
mówię poważnie. Kiedy ostatnio się ogoliłeś albo myłeś? I pijesz? Myślałem, że
zależy ci na tym śledztwie.
- Po co tu
przyszedłeś? Jakieś wieści, czy udajesz moją matkę?
- Mam wieści,
ale nie takie, jakich oczekujesz.
- James,
powiesz mi kiedyś, czy mam czekać jak na badania z Narodowego Funduszu Zdrowia?
- Nie
znaleziono sprawcy. Kamery nic nie wykazały. Żadnych odcisków palców, na nożu
były tylko te jej. Ktoś musiał usunąć nagrania z kamer, a zabójca dokonał zbrodni
idealnej. Mnie to wygląda na samobójstwo.
- Moja żona
nie popełniła samobójstwa. Była uśmiechnięta, cieszyliśmy się z narodzin Emily.
Nie zostawiłaby jej.
- Więc jak
sądzisz, kto to zrobił?
- Ktoś ją
zabił, zadźgał ją i wyjął nóż. Ktoś nie chciał jej ciąży. Miała bezpłodną
przyjaciółkę, która odwróciła się od niej, gdy usłyszała o ciąży…
- To nonsens.
Odwala ci, pogódź się z tym, że coś się stało i popełniła samobójstwo. Jestem
gliną, tak? Miałem setki takich spraw. Może coś się stało, może między wami
gorzej się układało? Pomyśl.
- Wyjdź,
Wyjdź, zanim ci przyłożę.
- Uspokój się…
- Wyjdź –
wrzasnął mężczyzna, rzucając szklanką wody w przyjaciela, który nagle skoczył w
bok, ledwie unikając uderzenia Widząc, że jego znajomy nie jest w nastroju do
przyjmowania gości, wymamrotał słowa pożegnania i wyszedł.
Przez parę
kolejnych dni wszystko wyglądało tak samo, a każda minuta była jak wieczność.
Policja była bezradna, a przyjaciółka zmarłem nie została uznana za podejrzaną,
ponieważ miała alibi. Co prawda na pytania dotyczące Clary odpowiadała krótko i
przy jednym z nich wybuchła gniewem, ale jej siostra potwierdziła, że w dniu
tragedii były razem nad jeziorem.
- Tak w ogóle
to co z tą ciężarną? - zapytał komendant policji, gdy James wrócił z wezwania. -
Jakieś ustalenia?
- Nic nowego.
To było samobójstwo, zostawmy już ten temat.
- Nie mów mi,
co robić. Gdzie była ta cała Camila?
- Nad
jeziorem.
- Też mi
alibi. Jednym dowodem na to są słowa jej siostry. Nie wiem jak ty, ale ja
swojego brata też bym bronił. Załatwiam wam nakaz, a wy macie przeszukać jej
mieszkanie. Jej siostry też. Proszę zabezpieczyć telefony i założyć im
podsłuch. Tak, żeby o tym nie wiedziały.
- Dzisiaj?
- Nie,
wczoraj, baranie! – warknął poirytowany komendant. – Rób, co mówię, a teraz
zejdź mi już z oczu. Ruszacie się jak muchy w smole.
Już następnego
dnia James miał całkowicie inne zdanie na temat przyjaciółki zmarłej. Camila
miała być zazdrosna o
idealne” życie znajomej, to już był pewien motyw. Mało tego, w jej rozmowach z
siostrą znaleziono wiadomości, w których kobieta mówiła, że nie chce rozmawiać
o tym, co się wydarzyło. Wszystko było niejasne, ale było coraz więcej drobnych
poszlak, które wskazywały właśnie na nią.
- Bob, stary…
To naprawdę mogło być zabójstwo. Nie możemy tego potwierdzić, ale to też
możliwe… Tylko będzie naprawdę ciężko znaleźć sprawcę. Sam wiesz…
- Wiem… Ale
chcę sprawiedliwości. To była moja żona…
- Obiecuję, że
zrobię, co tylko w mojej mocy. Naprawdę.
- Przeglądałeś
kamery?
- Ja nie, ale
jakoś tak. Nic.
- Przyjrzyj
je, proszę. Jeszcze raz.
- Po co, skoro…
- Zrób to ty.
- Dobrze,
zrobię. Tylko dlatego, że wiszę ci przysługę.
- Dziękuję,
stary. Naprawdę.
***
Nagrania z
kamer wykazały coś dziwnego. James zauważył sylwetkę kobiety wchodzącej do
mieszkania około dwóch godzin przed zgonem Clary. Wysoka, szczupła, kręcone
włosy… To prawdopodobnie była Camila.
James odłożył
płyty walające się na biurku i rozpłakał się. Czuł się tak, jakby minął się z
powołaniem. Jak najgorszy glina na świecie. Jak mógł tego nie zrozumieć
wcześniej?!
Miał już
naprawdę dość tego. To było przerażające i… przykre. Zamordować byłą koleżankę
i to z dziećmi…
- James, to
ja, Bob…
- Czy ty
płaczesz…?
- Rozmawiałem
z Camilą. Sprawa jest rozwiązana…
- Tak, wiemy o
tym. Jadę ją aresztować.
- Nie.
- Nie?
Przecież to ona zabiła Clarę.
- Nie… Była w
mieszkaniu około dwóch godzin wcześniej, żeby porozmawiać z moją żoną.
Zaprosiła ją, żeby się pożegnać.
- Pożegnać…?
- Miałeś rację…
To było samobójstwo.
- I Camila
pozwoliła jej…?
- Nie. Camila
została zaproszona na kawę i rozmowę, żeby się pogodzić. Clara dała jej list i
poprosiła o odczytanie później Tyle, że to nie była słodka karteczka „jesteś
świetną przyjaciółką”. To był list samobójczy, ale Camila bała się o tym
powiedzieć. Powiedziała dopiero, gdy zorientowała się, że jest główną
podejrzaną.
- A ty skąd
wiesz?
- Słuchaj tego…
Bob,
Kiedy urodziła
się Emily nasze życie przewróciło się do góry nogami. Ty byłeś szczęśliwy, że
zostałeś ojcem, a ja… ja zachorowałam. I to dość poważnie. Depresja poporodowa
męczyła mnie w każdej mijającej godzinie, minucie, sekundzie. Uczucie, że sobie
nie poradzę z macierzyństwem, brak zadowolenia
z jej obecności… Tak, kocham ją, czuję to, lecz z jakiegoś powodu, gdy
patrzę na nią, chce mi się płakać. Czuję, jakbym nie była do niej ani trochę
przywiązana i nie była jeszcze gotowa na to, aby być czyjąś matką. Na samą myśl
o tym, że zaraz muszę ją nakarmić, czy zmienić jej pieluchę, czuję wielkie
zniechęcenie. Męczy mnie to, że nie potrafię się cieszyć się cieszyć z tego, iż
mała wersja nas wyszła na świat, a co, dopiero, gdybym urodziła drugie dziecko.
Tak Bob, było drugie dziecko - w moim łonie. Wiem, że usunięcie siebie i tego
małego człowieka, którego nie mogę urodzić, to będzie najbardziej samolubne, co
mogę zrobić, lecz błagam o wybaczenie… Emily będzie lepiej bez matki, niż z
taką, która nie ma ani trochę siły i ochoty, aby się nią zajmować. Jak już
wspominałam - kocham tę małą kruszynę, ale nie jestem w stanie wychowywać jednego
dziecka, a co dopiero dwójki. Depresja jest jak podstępny zabójca. Wszystko w
twojej głowie mówi ci, że wszystko robisz źle, nie poradzisz sobie, a jedynym
wyjściem z tej całej okropnej sytuacji jest śmierć. W końcu zaczynasz podążać
za tymi myślami i popełniasz ten samolubny czyn. Zostaje po tobie tylko właśnie
taki list. Jesteś wspaniałym ojcem, mężem, przyjacielem… Szkoda, że ja nie
potrafiłam taka być.
Kocham
Cię,
Clara.
N. Janiuk
Pewnego dnia w czwartek pan Marek zadzwonił do mamy Karola i
Zosi. Z niechęcią pani Lewczyk zaczęła ubierać się żeby wyjść do pracy. Nagle
ktoś zapukał do drzwi.
- Hejka! - Krzykneła Gabrysia. Gabrysia to była ciocia
Karola i Zosi czyli siostra pani Lewczyk.
Karol szybko zbiegł ze schodów i poszedł przywitać się.
- Gabi! Cześć! - Zawołał. Gabi to była jego ulubiona (i
jedyna) ciocia, bo się zawsze z nim bawiła.
- Cześć, maluch – powiedziała Gabi. – gdzie Zosia?
- Na górze. Chodź pobawimy się!
Tak minęły następne dwie godziny.
O 21:00 Gabi poszła położyć Karola spać. Miał tylko 7 lat, i musiał się kłaść
szybciej. Kiedy Karol zasnął poszła do Zosi.
- Hej! – powiedziała 13-letnia Zosia. – Posiedzisz ze mną?
- Sorrki, nie mogę. Jestem wykończona! Jutro pogadamy.
Dobranoc!
Od razu jak zeszła na dol
położyła się na kanape. Jak już prawie zasneła, zadzwonił telefon.
- Dzwonię żeby poinformować, że pani Lewczyk zgineła.
Gabrysi krew zamarzła w żyłach.
Chciała wiedzeć więcej, ale osoba po drugiej stronie już się rozłączyła. Gabi
położyła się na kanapie i płakała do rana.
O 8:00 rano Zosia zeszła na dół,
i widziała że gabrysia leży nie przytomna na kanapie i ją obudziła Gabi
wyglądała jak duch, cała biała z worami pod oczami.
- C-Co? A, dobra, hejka. Włączymy telewizje? – powiedziała.
Karol jak usłyszał słowo ‘telewizja’ od razu zbiegł na dół.
Gabi wzięła pilot i włączyła telewizor. Włączył się automatycznie na
wiadomościach. Próbowała przełączyć, ale pilot się zaciął.
Potem, stało się coś czego nikt się nie spodziewał. Pojawiła
się twarz Pani Lewczyk i pod nią było napisane „Zaginiona osoba”. Zosia się
popłakała a Karol, który nie umiał jeszcze czytać widząc zdjęcie mamy zapytał
- Czy mam jest sławna?
Minely 2 godziny. Zosia poszła na
góre i spojrzała w lustro, które wisiało na schodach. Dotknela siebie,
zobaczyła wielkie, czarne oczy po drugiej stronie lustra.
2 minuty później cała trójka
stała przed schodami.
- Co my mamy zrobić? Ja nawet nie wiem co to było –
powiedziała zapłakana Zosia.
- Może rzucić w to czymś? – zapytał Karol, i jednym ruchem
rzucił wielką książką i lustro się rozbiło. Za lustrem był mały pokój. Na ziemi
leżała jakaś paczka, przykryta kocem. Zosia nogą sciągneła koc, a tam leżało
zgniłe ciało pani Lewczyk. Zosia się rozpłakała znowu, a Gabi szybko przykryła
Karolowi oczy.
- O fuj fuj fuj nie mogę! – krzyczała Zosia. – ale nadal nie
wiemy co to były za oczy.
- Jutro pójdziemy do biblioteki – powiedziała Gabrysia –
może tam coś będzie.
Następnego dnia, poszli szukać
jakiejś odpowiedzi. Po 20 minutach, Zosia przyszła i położyła Wielką Książke na
stół. Była duża i czarna, i wyglądała jak by była przeklęta.
- Może tu coś będzie – powiedziała.
Zaczeli przeszukiwać całą książke. Nagle Karol krzyknął
- Tutaj! „Potwór z lustra!. To chyba to!
Gabrysia zaczeła czytać.
- Potwór z lustra to jest istota która jest niewidoczna
gołym okiem. Żyje w lustrach, i w każdym lustrze w którym było tworzy się mały
pokój. Żeby pozbyć się potwora trzeba zepsuć lustro. Potwór może wciągać ludzi
do tego pokoju i potem zabiera lub wchłania ich duszę. UWAGA! Jeżeli się
wypuści potwora trzeba go złapać albo wejdzie do następnego lustra. Najlepszy
sposób na złapanie potwora jest pułapka.
Zamknęła książkę i zapytała
- Ktoś zna sposób na złapanie potwora?
Następne 20 minut minęło jak wszyscy próbowali wymyśleć
sposób żeby złapać i pozbyć się potwora.
- Może – albo nie, to nie zadziała.
- Albo może – dobra jednak nie…
- MAM POMYSŁ! Możemy popsikać sciane tym sprejem srebrnym,
potwór pomyśli, że to lustro, potem możemy go złapać w małe lustro żeby nie
miał jak zrobi pokoju, i potem zakopiemy lustro! – powiedział podekscytowany
Karol.
Wszyscy pomyśleli że to dobry pomysł, i jak wrócili wzięli
się do roboty.
- Chyba jest dobrze – powiedziała Zosia, sciągając okulary
przeciwsłoneczne. „Lustro” już było namalowane, i wzięli od Gabrysi małe lustro
do robienia makijażu. Zosia za żadne skarby nie chciała poświęcić własnego.
- Teraz trzeba tylko czekać.
Nie długo potem, Karol zobaczył
coś co wyglądało jak chmura lecąca w pobliża „lustra”.
- Przygotujcie się! – krzyknęła Gabrsyia. Jak chmurka
wleciała w scianę, zmieniła się w całą białą postać bez twarzy. Karol się
porzygał i uciekł do kąta, a Gabrysia się tak przestraszyła, że upuściła
lustro. Zosia wiedząc, że to jej ostatnia szansa, podniosła lustro. Potwór znów
się zmienił w chmurkę i wleciał do lustra.
- Już po wszystkim – powiedziała Zosia z lekko drżącym
głosem.
Od tamtej pory minął rok.
Zakopali lustro w ogrodzie bardzo głęboko. Zosia i Karol teraz mieszkają z
Gabrysią. Nikt już nie wspominał o potworze. Legenda głosi, że nadal siedzi w
tym lustrze, 12m pod ziemią i każdego dnia od 13:00 do 22:00 słychać ciche
pukanie, jak by próbował wyjść. Kto wie, może mu się kiedyś uda…
M. Pietrzak
Zjawa ze Scranton
Parę lat temu
w Pensylwanii działy się osobliwe rzeczy typu zaginięcia, uduszenia bądź
podtopienia. Nie wiadomo było, kto lub co za tym stoi, a wszyscy nazywali
dziwne zgony „Sprawą dusiciela ze Scranton”. Ofiarami byli zwykli ludzie,
najczęściej mieszkańcy Scranton i okolicznych miejscowości. A zaczęło się
niewinnie…
W Scranton,
Pensylwanii mieszkała rodzina. Cztery osoby: ojciec policjant, matka recepcjonistka
w papierniczej firmie, piętnastoletnia dziewczyna Katy, siedmioletni Jim.
Był koniec
roku szkolnego, Katy skończyła drugą klasę liceum, a Jim pierwszą klasę
podstawówki. Rodzeństwo miało wyjechać na wakacje do rodziny na wsi, ponieważ
rodzice pracowali.
Po zakończeniu
roku szkolnego Katy poszła odebrać swojego brata ze szkoły.
Ruda
dziewczyna szła ze swoim chłopakiem Kevinem, ciemnowłosym i wysokim dryblasem.
Kevin żałował, że jedzie z rodzicami na wakacje na Hawaje i nie będzie mógł
spędzać czasu ze swoją dziewczyną.
- Naprawdę
wolałbyś być ze mną na wsi, nie spotykać się z przyjaciółmi, być bez internetu
i telewizji zamiast jechać na piękną wyspę, mieszkać w pięciogwiazdkowym
hotelu, korzystać ze spa i basenów? - zapytała Katy, a chłopak przytknął.- Ty
to musisz mnie mocno kochać- uśmiechnęła się i przytuliła do Kevina.
Chłopak
poszedł do swojego domu, a dziewczyna czekała na swojego brata. Po pięciu
minutach wybiegł niziutki, zaokrąglony blondyn z podartymi spodniami. Katy
krzyknęła:
- Co ty
narobiłeś?!?!?
- Nic, żyłem -
odpowiedział chłopiec i się zaśmiał – ty to nudna jesteś. Nic w szkole nie
robisz oprócz uczenia się, a po lekcjach tylko miziasz się ze swoim
chłoptasiem.
- Ja nie
jestem nudna, tylko ty to dzikus jesteś, ciągle się z kimś bijesz i wspinasz
się po drzewach jak małpa. Co zrobiłeś tym razem?- zapytała i wytarmosiła brata
za włosy.
-Oskar
powiedział, że tata to zły glina i dostał w zęby. Niech ma za swoje, potem mnie
przewrócił i mu zabrałem buta… ty się nigdy z nikim nie biłaś?
- Ja jestem
porządnym obywatelem Ameryki i do wszystkich odnoszę się z szacunkiem, nigdy
nikogo nie uderzyłam ani nie zrobiłam przykrości- elokwentnie jak na nastolatkę
wypowiedziała się siostra Jima. - Idziemy, chyba że nie umiesz robić dwóch
czynności równocześnie, jakimi są chodzenie i oddychanie.
- Umiem-
powiedział i przez całą drogę bardzo głośno tupał.
Kiedy
przyszli, ktoś zadzwonił. Jim odebrał. Mama Oskara, chłopca, z którym się bił
Jim, zadzwoniła i pytała o syna. Jim nie wiedział, o co chodzi, był na
świetlicy dwie godziny, a Oscar poszedł do domu od razu po zakończeniu zajęć.
Mama Oscara nadal mówiła, a Jimowi zbierało się na płacz. Rozłączył się i
wbiegł do swojego pokoju. Zmartwiona siostra pobiegła za nim.
- Co się
stało?-zapytała.-Dawno nie widziałam ciebie, jak płaczesz.
- Nic-
powiedział przez łzy zdenerwowany chłopiec.
- To mi nie
wygląda na nic…
- Oscar
zaginął,jego matka się pytała, czy go widziałem-szepnął chłopak -gdy powiedziałem,
że od razu po zakończeniu poszedł i go nie wiedziałem, nazwała mnie-zaczął
mocniej szlochać- kłamcą.
Nie płacz Jim,
może nie miała nic złego na myśli – okłamała samą siebie Katy.
- Miała –
wytarł noc o koszulkę - jego matka myśli, że mu coś zrobiłem.
Katy
pogłaskała brata i powiedziała, żeby się nie martwił i że to na pewno nie jego
wina. Sama się zdziwiła, że dorosła kobieta myśli, że mały chłopiec mógł coś
zrobić jej dziecku.
-Głupia
matka,woli obwiniać małego chłopca niż samą siebie-dziewczyna poszła do kuchni
i napiła się wody.
Mama
rodzeństwo wróciła o 17, zrobiła kolację i miała zadzwonić do matki Oscara, ale
coś jej przeszkodziło. Zadzwonił telefon,zapewne nic dziwnego,ale treść tej
wiadomości była już osobliwa.
- Dnia
pierwszego lipca pani może już nie być-powiedziała matka Katy załamanym głosem –
mój mąż jest policjantem i…- telefon się rozłączył. Pani Pam zemdlała, a Katy
ocuciła matkę i poprosiła, żeby jej wszystko wytłumaczyła.
- Ktoś mi
groził – powiedziała - musicie wyjechać do rodziny na wieś.- JUŻ! Pakować się -
krzyknęła mama. - Jutro was zawiozę!
- A co z tobą
??!- zaniepokoiła się dziewczyna - a jak coś się tobie stanie?
- To będę
tylko ja, nie wybaczyłabym sobie, gdyby wam się coś stało - powiedziała – a poza
tym poradzę sobie! - poszła do pokoju Jima i pomogła mu się spakować.
Katy słabo się
czuł. Miała jakieś dziwne wrażenie, że sprawa z zaginięciem Oscara i groźbami
do jej mamy były powiązane.
Następnego
dnia Jim wstał o 7 i poszedł obudzić mamę. Pam zrobiła śniadanie i obudziła
córkę. Katy nie chciała wyjeżdżać. Miała pojechać z Kevinem do kina, tymczasem
wszystkie plany na lato legły w gruzach.
Dzieci
wyjechały o 9 rano. Nagle utknęły w korku.
- Co się
stało? – Katy zapytała policjanta stojącego na ulicy.
- Na środku
jezdni leży trup to 7-letni chłopiec- powiedział niewzruszony policjant - muszą
przeprowadzić sekcję zwło.Wygląda na uduszonego parę godzin temu.
Mamy wycofała
i powiedziała:
- Pojedziemy
inną drogą, jest dłuższa, ale zanim tam się zaczną ruszać miną ze trzy godziny.
pPo 1,5 godziny
rodzina była już na wsi. Przy wejściu przywitała ich ciocia Adelaide:
- Witajcie
kochani- powiedziała i przytuliła się do wszystkich- słyszałam, że jakieś
strupy były na drodze- powiedziała siedemdziesięcioletnia srebrnowłosa kobieta.
- Nie strupy,
ciociu, tylko trupy- powiedziała Pam- jest mama?
-
Trupy,strupy, tak działają plotki kochanie-odsapnęła- Kelly jest w pokoju,
leciała jej ulubiona reklama „Shopee”.
- Nie wiedziałem,
że babcia lubi zakupy przez internet- powiedział Jim.
- Bo nie lubi,
ale jest tam bardzo fajna piosenka- powiedziała ciocia i weszli do domu.
Rodzinny dom
mamy Katy i Jim jest niewielki,ma trzy pokoje,łazienkę i kuchnię połączoną z
jadalnią. W salonie czekała babcia - niska blondynka, zielonooka z niebieskimi
okularami. Siedziała na starej jak świat wersalce i oglądała reklamę „Shopee”.
Katy zapytała:
- Kupiliście
sobie w końcu telewizor?
Telewizor
starszych kobiet był bardzo stary, pokazywał rozmazany obraz i miał okropną
jakość dźwięku.Nagle wszystkie programy zostały zatrzymane, a na ekranie
pojawiły się wiadomości.
- Dzisiaj w
Scranton, miasteczku w Pensylwanii, na drodze zostało położone ciało chłopca.
Policji udało się ustalić, że to Oscar Martinez,7-letni chłopiec,który
uczęszczał do pobliskiej szkoły podstawowej. Według śledczych chłopiec został
uduszony, a następnie przewieziony na główną drogę w mieście. Policja łączy tę
sprawę z pogróżkami, które zostały wysłane do paru osób w mieści.
Jim wybiegł z
domu z płaczem,matka pobiegła za nim, Katy również.
Chłopak był na
środku pola i płakał, wiedział, że nie miał nic wspólnego z tym, ale coś go
dręczyło.
-To moja wina-
szlochał Jim - ja,ja,ja już nic nie wiem – zapłakany chłopiec przytulił się do
mamy.
- Przecież nic
mu nie zrobiłeś - powiedziała Pam - to nie twoja wina.
- Ale, ale ja
się z nim biłem wczoraj -zapłakany spojrzał na mamę.
- Przecież to
nic poważnego, każdy czasem coś przewini - powiedziała do syna.
- Uspokój się
i chodźmy do babci, oki?- chłopiec kiwnął głową i wrócili do domu.
Po paru
godzinach Pam wyjechała do domu. Jak później się okazało, nigdy do niego nie
dotarła…
Na wsi było
bardziej spokojnie. Katy i Jim wstawali z pierwszym okrzykiem koguta, pomagali
zbierać jajka, robić śniadanie, pranie.Katy nawet znalazła pracę.Codziennie
jeździła na rowerzę do najbliższej sąsiadki i pomagała jej w pracy. Myła okna,
zbierała jabłka z sadu, robiła z nich soki i dżem, doiła kozy.
20 lipca
wydarzyły się dziwne rzeczy. Gdy Katy zbierała jajka, znalazła kartkę z taką
samą pogróżką, jaką dostała jej mama.Katy ją zlekceważyła. Gdy myła okna
sąsiadce, zobaczyła czarną postać, która odbijała się od okna. W nocy słyszała
dziwne odgłosy, jakby ktoś chodził po jej pokoju i coś mówił. Katy myślała, że
to tylko sen albo jej się wydaje. Odgłosy były coraz głośniejsze, przypominały
odgłosy chodzenia i oddech. Równy oddech, jakby wyczekujący, mrożący krew w
żyłach ruch. Tak ruch, zjawa zrzuciła ramkę z półki przy drzwiach. Chwilę
później spadła kolejna ramka, a następnie postać zrzuciła wielką skrzynię,
która spadła wprost na dziewczynę. Katy wrzasnęła, postać szarpnęła ją za
włosy, Katy jeszcze bardziej wrzasnęła. Nie mogła zrzucić tej skrzyni, jakby
była do niej przyklejona. Katy nie wierzyła, że nikt jej nie słyszał, wrzasnęła
jeszcze głośniej i pięściami waliła w skrzynię. Zjawa ani drgnęła, po chwili
postać szarpnęła Katy za nogę i zaczęła ją ciągnąć.
Katy strasznie
się miotała, kolejny raz próbowała zrzucić skrzynię, jednak na marne. Postać
ciągnęła ją po podłodze. Nagle z pokoju wyszła babcia, ponieważ chciała
sprawdzić, czy dziewczyna śpi, weszła więc do pokoju. Zobaczyła długie
nienaturalne smugi i zapaliła światło, zjawa zniknęłą…
Około połowy
sierpnia, Katy zachorowała, wtedy Jim przejął jej obowiązki. Przyjeżdżał do
sąsiadki doić kozy. Gdy poszedł do kóz pierwszy raz, wiedział że jest ich 5.
Zastał tylko 4… Postanowił poszukać zguby, ale znalazł ją nieżywą, w dodatku z
przywiązaną wstążkę z napisem: „Ciebie też załatwię” . Nim Jim zaczął uciekać,
zjawa pojawiła się i złapała chłopca, wyciągnęła go za nogę, zawiązała usta.
Pociągnęła go aż na środek pola, gdzie zaczęła mu wyrywać palce. Chłopiec
straszliwie cierpiał, płakał, krzyczał, lecz nikt go nie słyszał. Zjawa
szarpnęła go i rzuciła. W wyniku obrażeń chłopiec zmarł. Postać zawlokła go pod
dom babci i zniknęła.
Tymczasem
ciocia zaniepokoiła się, że Jima nie ma tak długo, a gdy zobaczyła go
nieżywego, przewróciła się. Gdy Katy zobaczyła brata, krzyknęła:
- Nie, nie, to
niemożliwe!- zapłakana dotknęła twarzy chłopca- czemu on?! Czemu? Niewinny
chłopiec-płakała- Nieee , to powinnam być ja - wykrzyczała - koniec, nie będę
żyć bez mojego małego braciszka - mówiąc to, rzuciła się do wejścia domu.
Babcia szybko ją zatrzymała, nim weszła do domu i powiedziała:
- Dziewczyno,
nie rób tego! Wiem, że ci ciężko, mi też jest okropnie. To był mój jedyny wnuk.
Ale już straciliśmy jego, nie możemy stracić i ciebie, kochanie- powiedziała
zapłakana i pogłaskała dziewczynę.
Katy wyrwała
się, pobiegła do kuchni, wyciągnęła nóż… Działała szybko, widziała w filmach:
wbijasz nóż w serce i już nie żyjesz…
Gdy przyjechała matka dzieci, zdrętwiała z bólu i rozpaczy, pogrążyła się w żalu, smutku i nicości… Widmo przestało grasować po okolicy, a plotki głoszą, że przestraszyło się siostrzanej miłości, przeszło wię w matkę rodzeństwa i karmiło się jej pustką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz